Ubiegłoroczna płyta Piotra Kurka, stworzona to jeden z niewielu na polskiej scenie przykładów jak można przywrócić do obiegi to co w tradycji muzycznej stare i często zapomniane, za pomocą współczesnych brzmień. „Inne Pieśni” ma zarówno walory etnograficzne i estetyczne, ale przede wszystkim przywraca muzykę ludową, przedstawiając ją w nowej, świeżej i także nieco zmienionej formie. Rozmawiamy z Piotrem Kurkiem o płycie oraz najnowszych planach.
Jak doszło do powstania materiału na „Inne pieśni”?
Album powstał z inicjatywy lubelskiego Ośrodka Rozdroża na pierwszą edycję festiwalu Kody, gdzie tradycyjnie już połowa koncertów to zamówienia festiwalu. Gdzieś po drodze padł pomysł wydania tego materiału na płycie i stąd już blisko do finału. Inne Pieśni rozpoczynają serię wydawniczą Rozdroży, w przygotowaniu jest kilka nowych projektów.
Rozłóż proszę ten materiał na części pierwsze. Na ile to przetworzone przez Ciebie nagrania, a na ile sam dogrywałeś instrumenty i poszczególne partie? Miałeś jakieś założenia zanim do tego przystąpiłeś?
Pierwotne nagrania powstały podczas koncertu „Pieśni Bałkanów” zorganizowanego przez Rozdroża w listopadzie 2008 roku. Były to w zasadzie czysto wokalne wykonania pieśni wołoskich, serbskich i albańskich Slobodana Markovića, Zespołu Śpiewu Polifonicznego Argjiro z Gjirokastry i Srbskiej Arhaiki. Starałem się znaleźć w tych nagraniach fragmenty, które uruchomią nowe skojarzenia, pozwolą mi chociaż trochę „wyjść” poza Bałkany. Do tego instrumenty - nagrałem wibrafon, melodykę, skrzypce, instrumenty ludowe i perkusyjne. Jest też kozi róg, który na co dzień trzymam z dala i hermetycznie (śmiech).
Czy „Inne pieśni” można traktować jako swego rodzaju muzyczny recycling? W końcu nagrania folkowych/tradycyjnych utworów całkowicie tutaj przetwarzasz, reinterpretujesz je na nowo.
Recykling zapewne tak, w końcu zostały wykorzystane fragmenty zarejestrowane na koncercie. Natomiast nie starałem się robić reinterpretacji, od momentu pracy powiązania coraz bardziej się zacierały. Nie chciałbym być źle zrozumiany - oryginał był mocno intrygujący, śpiew polifoniczny działa bardzo silnie, ale pewnie też i przez to interpretacja nie ma sensu - można jedynie zrobić coś zupełnie nowego, albo zostawić w całości. Na płycie w zasadzie trzymałem się jednego i drugiego.
Na ile uważasz, że tradycyjne, folklorystyczne pieśni czy muzyczne wpływy można ciekawie uwspółcześniać i przedstawiać w nowej formule? Z jednej strony widzę to co zrobiłeś Ty, z drugiej to czym zajął się Olo Walicki na płycie „Kaszebe” wydanej przed kilkoma laty.
Szczerze mówiąc wolę słuchać oryginalnych nagrań niż uwspółcześnień. Znam kilka takich płyt i najczęściej wychodzą z tego dramatycznie kiepskie kompozycje. Zawsze zastanawiałem się po co? Przecież ta muzyka jest już uwspółcześniona, przez samych wykonawców, grana na zupełnie innych instrumentach. Rozumiem sięganie do tradycji, inspirowanie się tym, ale zwyczajne przybieranie nowej formy, czy ulepszanie chyba niczemu nie służy. Dlatego też wolę myśleć o mojej płycie jako zupełnie autorskiej propozycji, a nie przekładzie. Punktem odniesienia był głos, krótkie zapętlone fragmenty, reszta to zupełnie moje pomysły.
Co w Twoim przypadku w tytule oznacza słowo „Inne”. Inne bo tradycyjne czy inne bo to Twoje „inne” pieśni?
Inne, ponieważ na pewno nie są to już pieśni Bałkanów, w zasadzie ciężko powiedzieć czy są to jeszcze pieśni. W końcu też inne, bo powiedzmy sobie szczerze, Piotr Kurek nie ma nic wspólnego z Bałkanami i ludowym przekazem. Powstał materiał, który w luźny sposób nawiązuję do oryginału.
Kolejną płytę, bliską Twojemu podejściu, jest świetna siedmiocalówka „Rurokura and Eastern European Folk Music Research Volume 2” Roberta Piotrowicza, którą można traktować jako jeszcze większe przemielenie muzyczne. Słyszałeś te nagrania?
Tak, mam tę płytę i z tego co wiem „przemielenie” dotyczy tylko tytułu, natomiast sam materiał nie jest w żaden sposób związany z tradycją, folkiem, obrzędami i słowiańską magią. Po prostu żart Roberta Piotrowicza, na który chyba chciał wszystkich złapać,
Czyli udało mu się mnie nabrać. „Inne pieśni” zostały wydane przez Ośrodek „Rozdroża”. Na ile Lublin, miejsce w którym tworzysz, jest dla Ciebie inspirujące jako właśnie takie rozdroża kultur, obszar, w którym mieszają się różne wątki i wpływy?
Od kilku lat mieszkam w Warszawie, natomiast faktycznie większość mojej pracy wykonuję w Lublinie. Współpracuję z kilkoma instytucjami m.in. Lubelskim Teatrem Tańca czy właśnie Ośrodkiem Rozdroża. Może jest to zasługa projektu Europejskiej Stolicy Kultury 2016, może też operatywnych ludzi, ale jest tam dobry klimat na kulturę, a samo miejsce - coś tam jest – powiedzmy po prostu, że inspiruje.
Czy planujesz jeszcze przedsięwzięcia o podobnym typie? W zasadzie do tej pory każdy Twój album jest diametralnie inny - „Inne Pieśni”, „Lectures” odnoszące się do twórczości Corneliusa Cardewa. Co dalej?
To wszystko są jakieś zrywy, które ciężko mi zaplanować. Propozycja pracy nad materiałem pojawiła się z zewnątrz, ale faktycznie muzyka tradycyjna jest mi bardzo bliska. Dość mocno działa na moją wyobraźnię tradycja przekazywania pieśni, chociażby idąc za przykładem Slobodana Markovića, który jest jednym z ostatnich łączników starej pieśni wołoskiej. Tam gdzie mieszka, nikogo w zasadzie już to nie interesuje.
Od dłuższego już czasu planujemy z Pawłem Romańczukiem z zespołu Małe Instrumenty wspólny projekt w nawiązaniu do muzyki dawnej i instrumentów z epoki. Tak więc, jeżeli jest to w ogóle przedsięwzięcie o podobnym typie i uda się je zrealizować, to będzie to też jakaś kontynuacja. Jest jeszcze jeden ciekawy pomysł, ale to jeszcze za wcześnie na szczegóły.
Pracujesz obecnie nad materiałem, który dość enigmatycznie opisujesz jako inspirowany archiwalnymi nagraniami amazońskich tropików i muzyki lat 60-tych. Opowiedz proszę więcej o tym przedsięwzięciu. Planujesz płytę z tym materiałem – co to będzie, na jakiej zasadzie on powstawał?
Przez jakiś czas „tropiłem” nagrania przyrody na starych płytach. Najchętniej tam, gdzie były jedynie dodatkiem, przerywnikiem miedzy utworami lub też zwyczajnym efektem. Wycinałem to trochę niedbale, zawsze za dużo, stad też oprócz samych nagrań zachowało się dużo wybrzmień, fragmentów kompozycji, rozmów – to były głównie płyty z lat 60. i filmy dokumentalne - stąd też charakterystyczne brzmienie i działający na śródmózgowie przekaz (śmiech). Do tego organy Philipsa i syntezator modularny - nadały ostateczny kształt czemuś co z założenia miało być płytą, opartą jedynie na dźwiękach konkretnych. Właśnie zgrywam ten materiał i walczę z pokusą by raczej nie zabrać się za kilka aktualnych obsesji (śmiech).
[Jakub Knera]