polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
monolord empress rising

monolord
empress rising

Jednym z najbardziej zaskakujących wydawnictw minionego roku był debiut szwedzkiego trio Monolord. Empress Rising można uznać, jeśli nie za najlepszą, to przynajmniej za jedną z trzech najważniejszych pozycji, jakie zawiera zeszłoroczny katalog z psychodeliczną muzyką metalową.


45-cio minutowy album to pięć utworów, które już od premierowego odsłuchu pochłoną każdego, kto marzył, aby pewnego dnia usłyszeć zespół reprezentujący najlepsze cechy takich kapel jak: Electric Wizard, Kyuss, Connan czy Shrinebuilder. Otwierające zestaw „Empress Rising” z szorstkim brzmieniem gitar, dudniącym basem oraz złowrogim, przestrzennym i tripowym wokalem, z punktu wprowadza słuchacza w osobliwy stonerowy klimat. Trzynastominutowa, intensywna, walcowata opowieść zrodzona z pustynnego powstania tytułowej cesarzowej ma swój pierwszy szczyt w okolicach piątej minuty i piętnastej sekundy, kiedy z masywnej ściany potężnego dźwięku wydobywa się niesamowita, paraliżująca partia riffów. To właśnie one odwracają utwór o 180 stopni, będąc jednocześnie świetnym wstępem do nadchodzącego po kolejnych trzech minutach, kompletnie zagłuszającego uderzenia skompresowanych gitar. Ich wielowątkowość jest tak bogata, że starczyłaby na budowę motywów dla pełnej, przynajmniej 40 minutowej płyty. Totalna magia! Arcydzieło. Druzgocące, bardzo epickie wejście w krążek w perfekcyjny sposób zostaje wyciszone w instrumentalnym, powolnym, wzmagającym jeszcze większą koncentrację „Audhumbla”, stanowiąc zarazem idealny pomost do hipnotycznego „Harbringer of Death”. Świeża, chwilami chwytliwa kompozycja ukazuje kunszt zespołu, któremu wzorowo udało połączyć się zadziorne elementy doom metalu, ciężkość sludge z atmosferą charakteryzującą stoner rock.

O ile do tego momentu można jeszcze traktować Monolord jako fantastyczne odkrycie, to wraz z nadejściem czwartego w kolejności „Icon”, na myśl przychodzi już porównanie do największych w gatunku nazw. Na ten niezwykle psychodeliczny kawałek, składają się zarówno brudne riffy, potężny bas, tęgie bębny, ale przede wszystkim pozostający w ciągłym kontraście z nimi, zawieszony gdzieś daleko w otchłani głos Thomasa Jägera. Doskonale dobrane pierwiastki ciemności powstałe z gry instrumentów oraz jasność wspaniale dopasowanego, lekkiego wokalu wywołują niespotykane przeżycia. Repetycje wzbogacane o nowe wątki odkrywane z każdym następnym odsłuchem, uzupełnione o inteligentne teksty, czynią całą płytę nieprawdopodobnie tajemniczą, urozmaiconą i zintegrowaną zarazem. Potwierdza to również ostatni „Watchers of The Waste”. Permanentnie zapadający się w galopadach mozolnych, ospałych, ołowianych riffów utwór serwuje partie bardzo różnorodnych, rozdrapujących przejść, które w wyszukany i wyrafinowany sposób kończą to fascynujące wydawnictwo.

Jedno z wielu noworocznych postanowień na rok 2015: zobaczyć na żywo Monolord!

[Dariusz Rybus]

recenzje Monolord w popupmusic