polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Monolord Vaenir

Monolord
Vaenir

Newsy na temat nowej płyty szwedzkiego trio stanowiły jedne z najbardziej elektryzujących informacji w świecie alternatywnego metalu pierwszej połowy 2015 roku. Monolord by należycie podgrzać atmosferę wyczekiwania, opublikował jeszcze w styczniu singiel promujący najnowsze wydawnictwo pt. Vaenir, a był nim rewelacyjnie brzmiący, gigantyczny, po prostu niesamowity „Cursing The One”.

Niestety. Wypatrywany z niecierpliwością album tylko przy premierowym odsłuchu pozytywnie zaskakuje i budzi ciekawość. Walcowate wejścia, wielowarstwowe partie drumów, gitarowe motaniny oraz wijące się wokale tylko pozornie robią wrażenie, z każdym kolejnym podejściem coraz bardziej rozczarowując i pozostawiając obojętnym. Przy bliższym zaznajomieniu się z krążkiem na pierwszy plan wysuwa się układ poszczególnych kompozycji i ich budowa, a te są zbyt przesadzone, tasiemcowate i zanadto nastawione na indywidualne triki.

Z sześciu pozycji, obok wspomnianego wyżej, otwierającego „Cursing The One” na uwagę zasługuje tylko „Died A Million Times” i to też nie w całości, gdyż ostatnie jego dwie minuty cierpią z tego samego powodu co cała produkcja – mają tak zbędne powtórzenia, jak zbędne jest piąte koło u wozu. Generalnie Vaenir to płyta pełna repetycji, pozbawiona jakichkolwiek jaskrawych zwrotów akcji, zaskoczeń i wkrętów, czyli cech, dzięki którym debiutancki Empress Rising zadziwił i wzbudził niemałą sensację. Zabrakło prostoty cięć, wejść, zejść, zmian tempa, ale nade wszystko natężenia i mocy. Muzycy skupili się na efekciarstwie i raz tanich, raz zbyt złożonych, na siłę wtrąconych zagrywkach, całkowicie pomijając niezbędną w tym gatunku metalu nutę psychodelii. Drugi utwór, „We Will Burn” to najgorszy numer w całej dotychczasowej biografii zespołu. Cechuje go ślamazarność, deficyt spójności oraz brak dopracowania (drętwe wokale, zero uderzenia, monotonne gitary). Trzeci „Nuclear Death”, choć trudno w to uwierzyć, jest jeszcze wolniejszy i w drugiej części zapada się w jeszcze bardziej niemrawe formy, dosłownie usypiając perkusyjnymi podbiciami oraz totalnie pozbawionym świeżości śpiewem, jakby nieobecnego Thomasa V Jägera. Po siedmiu minutach męki związanej z odsłuchem powtarzającego się w kółko jednego motywu, nadchodzi chwila ulgi w postaci wspomnianego powyżej interesująco skonstruowanego „Died A Million Times” oraz lekkiego przerywnika, nieco ponad dwuminutowego „The Cosmic Silence”. Nic z tego wyciszenia niestety nie wynika, gdyż zaraz po nim następuje siedemnastominutowy, tytułowy „Vænir”, w którym smęcący, biczujący uszy wstęp rozwija się mozolnie do minuty czternastej (pomiędzy 3:15 a 8:30 zaserwowano najnudniejszą partię, jaką słyszałem w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy), a właściwe rozwinięcie utworu trwa, bagatela, minut trzy...

Jedna z najbardziej wyczekiwanych pozycji roku okazuje się więc sporym rozczarowaniem. Pozostaje mieć nadzieję, że na jesiennej trasie i następnych produkcjach zespół porzuci przesadną dbałość o medialny anturaż i zagrywki pod publikę, a skupi się na mocno pominiętych przy okazji wydania tej płyty, jakże niezbędnych, muzycznych detalach.

[Dariusz Rybus]

recenzje Monolord w popupmusic