Anticon już od kilku lat jest muzycznej scenie odrębnym, niemożliwym do zaklasyfikowania bytem. Wytwórnia zrzeszająca brodatych białych artystów nie wydaje się być predysponowana do miana jednego z najważniejszym hip-hopowych labeli ostatnich lat, ale tak właśnie jest. Od początku ton nadaje jej kilka osób, wśród których Sole pełni nawet rolę niejakiego lidera. Z pewnością jest on najbardziej politycznie zaangażowanym artystą Anticon. Jego najnowszy album "Live from Rome" to prawdziwe wyzwanie dla słuchacza, nasycona irytacją, złością, ale zarazem ironią, smutna i inteligentna podróż przez katalog wad i zaniechań współczesnego świata. Spotkaliśmy się z Solem na festiwalu w Dour, gdzie jego koncert z pewnością nie należał do najlżejszych. Jak się okazało, za sceną Sole nie jest ponurym trybunem, ale dość zwariowanym facetem, który z nami chętnie obiecał się spotkać, ale od obowiązkowego wywiadu dla radio starał się wykręcić wszystkimi siłami.
Sole, na początek pytanie mało przyjemne. Co różni twoją nową płytę od poprzedniej "Selling Live Water", przede wszystkim w kwestii tekstów, które fanom w Polsce na pewno ciężko będzie wyłapać w stu procentach (z muzyką już sobie jakoś poradzimy), a które przecież są u ciebie niezwykle ważne.
[Sole] "Selling Live Water" było bardziej poetyckie, ale po tamtej płycie byłem naprawdę sfrustrowany, gdyż miałem wrażenie, że ludzie nie złapali o czym tak naprawdę mówię. Dlatego teraz chciałem być bardziej bezpośredni, żeby nie było wątpliwości, o co mi chodzi. Różnica nie polega jedynie na bezpośredniości, ale też na ataku, który chcę przypuścić na świat, który wydaje mi się pozbawiony równowagi, często nieludzki, no i który nie zrozumiał mojej poprzedniej płyty.
Czy możemy "Live From Rome" traktować jako koncept- album, czy przyświeca mu jedna idea, czy też poszczególne kawałki są od siebie raczej odrębne?
[Sole] Wydaje mi się, że jest to koncept-album, mimo, że ja sam bym go tak nie nazwał, ani nie miałem zamiaru nagrywać płyty dedykowanej konkretnemu zagadnieniu, konkretnej idei. Pomimo, że nie mówię w każdym utworze o tym samym, to jednak wszystkie one wypływają z tej samej inspiracji, są sposobem na wyrażenie frustracji otaczającym mnie światem.
Jak już wspomnieliśmy, ze względu na barierę językową część twoich tekstów zapewne nie zostanie w Polsce zrozumiana. Przybliż nam je trochę bardziej szczegółowo.
[Sole] Impulsem dla mojej muzyki jest niezadowolenie ze współczesnego modelu życia, w szczególności z modelu zachodniego. Z tego, że przychodzimy na świat, w którym jesteśmy zmuszeni do pracy za nic, do pracy w celu nabywania przedmiotów. Wydaje mi się to takie oczywiste - w miarę jak staję się starszy, coraz więcej widziałem i rozumiem coraz więcej na temat tego jak mnie wychowano - co to znaczy żyć w świecie, który jest walką i cierpieniem, w której nie chcę uczestniczyć. Wydaje mi się, że każdy artysta powinien wyznaczyć pewną granicę, odnieść się do tego, w jakiej mierze akceptuje otaczający go świat. Jeżeli tego nie robi, niewłaściwie korzysta z przywileju, jakim jest bycie artystą. Artyści nie są specjalną kategorią ludzi, ale mają możliwość unaocznienia pewnych zjawisk, inspirowania innych osób, poruszania tematów, które powinny być poruszane. Muzyka może obecnie pełnić rolę, jaką poezja spełniała w osiemnastym wieku, dobry utwór może uczynić tak wiele, jak mógł uczynić wiersz dwieście lat temu, wierzę w to. Myślę, że muzyka zmienia ludzi, słuchając jej masz możliwość kontaktu z ideologią, zastanowienia się, co skłoniło artystę do takiej właśnie treści. Chodzi przecież o to, żeby ludzie analizowali swoje życie, pytali się sami siebie, dlaczego mam taką gównianą robotę, po co jestem na przykład inżynierem, czym się tak naprawdę zajmuję, jak bycie tym inżynierem może uczynić świat lepszym? Chciałbym, aby ludzie zastanawiali się nad tym, co w swoim życiu mogą zrobić inaczej, przede wszystkim wtedy, gdy są z niego niezadowoleni.
Czy w ramach dzisiejszego hip-hopu widzisz artystów realizujących te postulaty?
[Sole] Takie podejście jest wspólne dla artystów w Anticon, szanuję też Dalek i kilku innych. Jest wielu muzyków, którzy tworząc swoją sztukę są wrażliwi na świat dookoła.
Wspomniałeś o Anticon. Jesteś jednym z założycieli i właścicieli tej wytwórni, czy zajmujesz się prowadzeniem jej codziennych spraw?
[Sole] W ogóle. Myślę o Anticon sporo - o tym, w którą stronę powinna ona podążać, o tym co sam mogę zrobić by ją ulepszyć, ale nie mam i nie chcę mieć do czynienia z tym całym cholerstwem wiążącym się z zarządzaniem wytwórnią jako przedsiębiorstwem.
Wiesz, pytam raczej o to, na jakiej zasadzie decydujecie o wydawanych płytach, o artystach, z którymi chcecie współpracować. W Anticon ukazały się przecież płyty muzyków, którzy nie są, tak jak ty, Doseone czy Why?, założycielami wytwórni.
[Sole] A, to co innego. Jasne, że się tym zajmuję. Tak naprawdę, decyzję o wydaniu albumu podejmujemy w Anticon jednogłośnie. Każdy z nas, ja Dose, Why czy Alias musi się na to zgodzić, wydajemy tylko muzykę, którą uważamy za wartościową. Zauważ jeszcze, że właściwie nie ma takiej opcji, żeby podpisać umowę z Anticon. Jedynym artystą spoza założycieli, który obecnie wydaje płyty w Anticon jest Dosh, który jest z nami od trzech lat. Generalnie każdy z nas może nagrać taką płytę, na jaką ma ochotę.
Ale w przeszłości wydaliście kilka płyt artystów z zewnątrz, jak np. Sage Francis. Podejmując te decyzje skupiacie się bardziej na treści, estetyce - co jest najważniejsze?
[Sole] Dla mnie kluczowa jest treść.
Na twoich płytach raczej nie pojawiają się żywe instrumenty, oparte są one na produkcji, ale na koncertach grasz z samplerem, ale przede wszystkim z perkusistą i gitarzystą. Na czym polega dla ciebie różnica pomiędzy pracą studyjną a interpretacją na żywo?
[Sole] Jeżeli mam grać jakiś utwór na koncertach, chcę to każdego wieczora robić nieco inaczej. Przyjemność z grania na żywo polega nie na odgrywaniu, ale na ciągłym dodawaniu nowych elementów. Byłoby dla mnie strasznie nudne, gdybym miał stać na scenie i być żywym odtwarzaczem płyt. Chcę, żeby koncerty były lepsze niż płyta. Wydaje mi się, że tak właśnie powinno być, wykonywanie muzyki po tym jak została ona już zarejestrowana w studiu powinno polegać na jej ulepszaniu. Jeżeli tak nie jest, jeżeli nie ma rozwoju, odmiany, koncerty nic nie znaczą.
Czy inaczej gra ci się w Stanach niż w Europie? Pewnie znowu znaczenie może mieć bariera językowa?
[Sole] Właściwie jest podobnie, ale nie ma nic lepszego niż występ w L.A. albo w Chicago - tam jestem wśród swoich ludzi. Jednak z drugiej strony, koncerty w Europie są inne, bo po prostu ludzie tutaj są inni. Mam w ogóle wrażenie, że w Europie moje teksty są lepiej rozumiane niż w Stanach. Amerykanie nie mają takiej tradycji, nie mają doświadczeń z taką ilością wojen, nie napatrzyli się na swoich rodaków umierających za własny kraj. Ci, którzy zginęli np. w Wietnamie nie umierali za swój kraj, oni po prostu umierali. Wiesz, w Europie po zakończeniu koncertu mogę z dziewiętnastolatkiem dyskutować o Emmie Goldman, Marksie albo o czymkolwiek innym, natomiast w Ameryce z takim człowiekiem nie porozmawiałbym o niczym, gdyż on nie miałby o niczym pojęcia. Europa ma zarówno tradycję, historię, znajdującą wyraz chociażby w architekturze, w zabytkach i kościołach, a poza tym doświadczyła już wojen i niebezpieczeństw. Ameryka zawsze była chroniona i bezpieczna, co prawda do czasu, jak się okazało niedawno. Różnica polega więc na tym, że idee, które są dla mnie tak oczywiste, są podobnie jasne dla ludzi w Europie, ale nie w Stanach. Nawet jeżeli Europejczycy nie rozumieją każdego wypowiadanego przeze mnie słowa, ich sens dociera do nich w znacznie większym stopniu niż w Stanach, gdzie jednak potrzeba głoszenia takich treści jest znacznie większa. Gorzka prawda jest więc taka, że bardziej ceni się moją muzykę i teksty w Europie, a to Ameryka jest moim krajem i tym draniom w Stanach bardziej potrzebna jest refleksja, o której mówię.
Równocześnie w Stanach chyba więcej artystów jest obecnie, że tak powiem "społecznie zaangażowanych".
[Sole] No tak, ponieważ ucisk zmusza do kreatywności. Na Hawajach nigdy nie powstanie żadna dobra muzyka, tam jest za miło, zbyt idealnie.
Właśnie, przypomniał mi się Albert Camus, który powiedział, że nigdy tak bardzo nie odczuwał tego, że jest wolnym człowiekiem jak podczas drugiej wojny światowej. Wydaje mi się, że podobne zjawisko widać w Polsce, kiedy ludzie zachłystują się poprawą warunków życia i przyjmując zachodni styl życia zapominają o głębszej refleksji.
[Sole] Fajne sentencja Camus, nie słyszałem jej wcześniej. A czy widać w Polsce tęsknotę za starym systemem? Gdy byłem w Jugosławii, miałem wrażenie, że wszyscy uważają, za Tito życie było tam wspaniałe, perfekcyjne.
Gdy tak rozmawiamy o tych różnicach między Europą a Stanami, nie dziwi mnie, że przeprowadziłeś się do Barcelony.
[Sole] Zafascynowało mnie właśnie to miasto, było to ważniejsze niż inny styl życia czy kultura w Europie. Mieszkałem w Oakland przez siedem lat, jestem jeszcze młody, robię muzykę, chcę od swojego życia więcej niż codzienną rutynę, chcę poczuć większą różnorodność świata. A że kocham Europę, więc przeniosłem się do Barcelony. Uwielbiam też podróżować po Europie i wolałbym grać koncerty właśnie tutaj, a nie np. w Orlando. A poza tym wolę być ze swoją muzyką sam na sam w mojej głowie i po prostu ją tworzyć, zamiast na okrągło o niej gadać.
W sumie słusznie, więc powoli kończymy. Czy zmiana otoczenia wpłynęła na twoją muzykę? Czy współpracujesz z jakimiś muzykami z Barcelony?
[Sole] W Barcelonie dużo się dzieje muzycznie, jest w tym środowisku ruch, dynamika. Spotkałem kilka osób, z którymi znalazłem wspólny język, ale nie czuję się jakoś związany muzycznie z tym miastem, z jakąś działającą tam sceną. Natomiast z pewnością nowe otoczenie wpłynęło na moją muzykę, także dlatego się przeprowadziłem.
Wspomniałeś, że byłeś w Jugosławii, czy możemy oczekiwać, że kiedyś zagrasz w Polsce?
[Sole] Chciałbym, próbowałem już parę razy pojechać do Polski. Mam nawet polskie korzenie, tak w jednej czwartej płynie we mnie polska krew. Może uda się w przyszłości.
Zapraszamy gorąco. Dzięki za rozmowę.
[Piotr Lewandowski, Mikołaj Pasiński]