polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
BILLY CORGAN  TheFutureEmbrace

BILLY CORGAN
TheFutureEmbrace

Nie powiem, że nie było mi przykro kiedy Smashing Pumpkins dokonało 5 lat temu swojego barwnego żywota. Chociaż po takich gniotach jak "Adore" i "Machina" nie mieli w sumie innego wyjścia. Następnie załamałem się słysząc kolejną grupę Corgana, który na szczęście dość szybko skapował jaką pomyłką okazał się Zwan. Facet, który stał za takimi killerami jak pełen jazgotu "Siamese Dream" i dwupłytowy, wciągający bez reszty opus magnum Dyń "Mellon Collie and the Infinite Sadness" po prostu się pogubił. Niedawno wydał swój pierwszy solowy album. I musze przyznać, iż jest całkiem nieźle. Wprawdzie o ciężkich gitarach i rozszalałej perkusji można tylko pomarzyć, ale dla wielbicieli zapomnianego nurtu shoegazing (My Bloody Valentine, Slowdive, Spacemen 3) będzie to niezły kąsek. Mnie to nie przeszkadza, ale wiem, że nie wszystkim przypadnie do gustu nowe emploi Corgana. "TheFutureEmbrace" to rozmyte gitarowe brzmienia, programowana perkusja, dyskretna elektronika i niezbyt szybkie tempa. Chociaż jest kilka takich momentów gdzie serce zaczyna bić mocniej: powalający riffem, pulsujący "Mina Loy" robi doprawdy niesamowite wrażenie. Podobnie singlowy, wyjątkowo ostry "Walking Shade". W "DIA" pojawia się Jimmy Chamberlain na perkusji i od razu robi się smashingowo.

Przeważają jednak utwory spokojniejsze, w zamglonym, zamazanym klimacie (a niech tam, zaryzykuje!) a la Cocteau Twins. Na szczęście nowe utwory Corgana znowu nabrały melodii, której tak poskąpił swym ostatnim dziełom. Nie czuć tutaj męczącej i upierdliwej niemocy twórczej z jaką od dawna się borykał.

O ironio, najlepszym utworem na płycie jest jednak cudowny cover Bee Gees "To Love Somebody" (nie przypuszczałem, że kiedykolwiek napisze w jednym zdaniu "Bee Gees" i "cudowny"). Znakomity przykład to dla tych, którzy zabierają się za przerabianie czyjejś twórczości. Corgan całkowicie odarł tę wyświechtaną pioseneczkę z radości i naiwności. Jego wersja jest poruszająco piękna i rozedrgana, nasycona smutkiem i niepewnością. W dodatku na gitarze i na wokalu wspomaga tu gospodarza Robert Smith i po prawdzie brzmi to jak jakiś nieznany numer The Cure. Ale to Corgan pociągał za sznurki. A teraz bierze się za reaktywacje Smashing Pumpkins. Same dobre wiadomości.

[Marcin Jaśkowiak]