Cztery laski chciały grać. Spojrzały w lustro i stwierdziły szczerze, iż na girls-band większych szans nie mają. Chwyciły więc za gitary i organy, zamknęły się w sali prób i po trzech latach wydały debiutancki album "Rock It to the Moon", który był owocem tego namiętnego, bezpretensjonalnego jammowania. Album przeszedł bez echa a zespół niemal na 4 lata pogrążył się w śpiączce. W ubiegłym roku wydały jednak przełomowy album "The Power Out", który okazał się strzałem w dziesiątkę. Wprawdzie nie zawojowały list przebojów, ale niejakim uproszczeniem swych utworów (więcej wokali, więcej melodii, więcej kobiecego wdzięku) zapracowały sobie na kredyt zaufania, który spłacają na swym najnowszym dziele. Myliłby się jednak ten, kto przypuszczał, iż dziewczyny jeszcze bardziej uproszczą swoje improwizowane szarże! Można by raczej powiedzieć, iż trzeci album zespołu "Axe" idealnie łączy najlepsze cechy swych poprzedniczek: długie, wciągające jamy poprzekładane są bardziej piosenkowymi fragmentami. Choć po prawdzie takich klasycznych piosenek jest tu tyle co kot napłakał ("Bells", "Two For Joy"). Electrelane zagrały va banque i postawiły na rozbudowane kompozycje, które choć nieraz prowadzą je na pseudo-awangardowe mielizny (jak w nudnawym "Business or Otherwise") to jednak w większości zachwycają brawurą i wyobraźnią (wspaniale narastający "Those Pockets Are People" lub kończący płytę 9-minutowy "Suitcase" z chóralnymi partiami męsko-damskimi).
W skrócie: post-rock wymieszany z pseudo-popem i nasączony krautockowym pulsem.
Albo jeszcze inaczej: Sonic Youth spotkał się z Stereolab i poszedł na imprezę z Legendary Pink Dots. Przesyłam całuski i dwie rybie łuski!
[Marcin Jaśkowiak]