polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
L'ALTRA Different Days

L'ALTRA
Different Days

Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego recenzja nowej L'altry pojawia się w PopUp magazine dopiero teraz. Zwłaszcza, że "Different Days" towarzyszy mi nieprzerwanie od dobrych kilku miesięcy. Teraz to jednak nie ważne - idzie jesień, a muzyka chicagowskiego kolektywu jawi mi się jako idealny towarzysz coraz dłuższych wieczorów. Dobre słuchawki, butla wina i repeat na odtwarzaczu są w tym przypadku bardzo zalecane.

Ale od początku... Hefty Records - wytwórnia, która raczej oszczędnie raczy nas nowościami, starannie selekcjonując wydawanych artystów. Nie przez przypadek L'altra spotyka się w jednym wydawnictwie z Telefon Tel Aviv czy Slickerem. Klimat labelu dość wyraźnie unosi się nad "Different Days". Wszechobecne ultradelikatne kliki na lekko złamanym bicie przeplatają się z miłymi dla ucha liniami gitary i ciepłymi dźwiękami pianina. Do tego dochodzą smaczki w rodzaju cichutkich smyków, szelestu talerzy czy hawajskich melodyjek, a wszystko wyprodukowane jest tak selektywnie, że można bez końca delektować się każdym pojedynczym dźwiękiem.

Osobnym tematem są wokale. Mimo świetnych aranżacji i dobrej produkcji, to głównie one stanowią o sile tej płyty. Za mikrofonami stanęli Lindsay Anderson oraz Joseph Costa i szczerze mówiąc trudno o lepiej uzupełniające się głosy. Jedyna konkurencja, jaka przychodzi mi w tej chwili do głowy to duet Mike Patton i Jennifer Charles, ale to zupełnie inna historia. Wracając jednak do tematu - Lindsay i Joseph wyposażeni są w naprawdę niezłe wokale, co umożliwiło wyciągnięcie ich na pierwszy plan i realizację z dosyć bliskiego ujęcia. Na taki zabieg nie każdy może sobie pozwolić. Melodie wyśpiewywane przez duet są ujmująco bezpretensjonalne i, co ważne, nie ma w nich nawet odrobiny kiczu, o który w takiej balladowej estetyce nietrudno się otrzeć. Szczerze polecam, choć niektórym płyta może wydać się zbyt słodka. Ja się z nią bardzo zaprzyjaźniłem.

[Mikołaj Pasiński]