Chociaż sam zespół istnieje od ponad 15. burzliwych lat, w ciągu których wielokrotnie dochodziło do zmian składu, nazwy a nawet zaprzestania działalności, to szersza publiczność usłyszała o nim dopiero w 1998 roku, po wydaniu płyty "Apocalypse dudes". Znani z humorystycznego podejścia do życia i muzyki, członkowie Turbonegro komponują utwory utrzymane w stylistyce punk-rock&rollowej.
"Party animals" to 12 utworów (w tym intro), z których zasadnicza większość jest zagrana w podobny sposób tzn. zwrotka-refren-zwortka-refren. Niektórych może razić taka przewidywalność kompozycji, ale mi zupełnie ona nie przeszkadzała, bo ten "mankament" został całkowicie zatuszowany porywająca dynamiką i surową melodyjnością utworów takich jak All my friends are dead, Blow me, czy Death from above. Turbonegro momentami gra wpadające w ucho proste i chwytliwe kawałki, a momentami sięga po bogatsze, wręcz karykaturalnie, aranżacje. Przykładem niech będzie świetne City of satan rozpoczynające się rytmicznymi uderzeniami perkusji, niczym We will rock you Queen, a zakończone popisem mini-orkiestry symfonicznej. W utworach takich jak Wasted away, Stay free czy Hot stuff... można wyłowić kilka przyjemnych solówek gitarowych, ale nie są to jakieś widowiskowe fajerwerki. Turbonegro gra "drużynowo" - brak tutaj wybitnych instrumentalistów, ale efekt końcowy jest w 100% pozytywny. Duży wpływ na dobrą ocenę płyty mają także teksty - no bo jak tu nie czuć sympatii dla starszego jegomościa z rozwiniętym mięśniem piwnym, śpiewającego z olbrzymią werwą i przekonaniem "You think i'm fat, but it's optical illusion"?
[Bartek Łabuda]