Pierwsze co rzuciło mi się w oczy obcując z mini albumem amerykańskiego Drugs Of Faith to okładka autorstwa Joe Silvera. Bardzo luźne skojarzenia z wariacjami igłą groszówką na masce świeżo zakupionego, czarnego jak sutanna proboszcza, BMW. Polityczny przekaz to podpora tekstowa "Drugs Of Faith". Natomiast to, co gra to amerykańskie trio można śmiało wrzucić do wora z napisem "nieokrzesany, brudny punk/hard core z elementami grindu". Gniewne, pełne krzyku wokale i gitarowe cięcia Richarda, ognista damsko-męska sekcja rytmiczna (Taryn - bas, Shane - perkusja) budują na tym zaledwie piętnastominutowym materiale trudną do przebrnięcia ścianę hałasu. Czasem dominują szybkie, zwarte uderzenia, by po chwili zagęścić atmosferę postcore'owymi naleciałościami. Poza tym muzycy wyglądają na zdjęciu, jak pracownicy bankrutującej stacji benzynowej na amerykańskim pustkowiu i choćby z tego błahego powodu warto bliżej przyjrzeć się "Drugs Of Faith". Trochę czuć w dokonaniach Drugs Of Faith ducha wielu niepokornych ze stajni Relapse Records czy Reflections Records, ale to dla mnie trochę za mało, aby na dłużej przyłożyć uszy do głośników.
[Marc!n Ratyński]