Z prawie rocznym opóźnieniem dotarło do nas najnowsze wydawnictwo autorstwa Jensa Lekmana, Szweda robiącego sporą karierę za oceanem, będącego obiektem porównań nawet z Sufjanem Stevensem. Trudno tu mówić o nowej płycie, jako że "Oh You're So Silent Jens" to kompilacja jego wcześniejszych, rozproszonych nagrań - trzech epek, jednego singla i paru pojedynczych utworów. Dlaczego zatem akurat ta płyta ujrzała światło dzienne, a nie jego uprzedni pełnowymiarowy debiut? Zapewne jest to spowodowane filozofią Lekmana sięgającą pomysłów z lat pięćdziesiątych. Wtedy to mniej dbano o długogrające płyty, koncentrowano się zaś na singlach. To one były wyznacznikiem popularności i przepustką na radiowe fale. Jens kontynuuje te założenia i stąd nawet jego debiut był niczym innym jak zestawem pojedynczych utworów nagrywanych na przestrzeni czterech lat.
W obliczu powyższego, najnowsze wydawnictwo jest jedynie ułatwieniem życia słuchaczom, który otrzymują klasyczne "trzy w jednym" z dodatkowym bonusem. Pomimo tego rozproszenia nie ma problemów ze stylistyczną niespójnością. Płyta przesycona jest specyficznym klimatem rodem ze skandynawskiego baru na prowincji, gdzie głębia i melancholia niebezpiecznie ociera się o kicz. Jens nagrywa proste i niezobowiązujące piosenki, które aż ociekają od melodii. Podchodzi do nich jednak z dużym dystansem, gdyż kiedy już wciągnie słuchaczy w nostalgiczny nastrój tworzony przez gitarę, fortepian i smyczki oraz jego ciepły glos, potrafi rozbić go zaskakującym wybuchem absurdu, czy to w warstwie tekstowej czy muzycznej. Mocno wyczuwalne są unoszące się opary ironii, która czai się za czasem przesadnie słodkawymi piosenkami. Jens pozwala sobie czasem nawet na odrobinę fałszu i nie wydaje się tym przejmować.
Niechęć do długich płyt wynika z nieufności co do możliwości utrzymania na nich równego poziomu. Remedium mają być zatem krótkie formy, które pozwolą zmaksymalizować dbałość o najdrobniejszy szczegół - łatwiej zaopiekować się czterema niż piętnastoma utworami. Pomimo tego, "Oh You're So Silent Jens" nie jest równą płytą. Zdarzają się na niej porywające momenty, zostawiające w pamięci melodie lub uśmiechy, ale i takie, w których trudno jest wytrzymać specyficzną manierę Jensa. Wtedy to zostają jedynie mdłe i pompatyczne wrażenia, których nie są w stanie zmienić porozumiewawcze mrugnięcia okiem. Na szczęście nie zdarzają się na tyle często, by zniechęcić do przesłuchania płyty. Być może niektórych będzie ona odrzucać, ale z pewnością będzie też wielu, którzy się nią zachwycą.
[Aleksander Kobyłka]