polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
XELA The Dead Sea

XELA
The Dead Sea

John Twells to rezydujący w Manchesterze muzyk, a jednocześnie współzałożyciel brytyjskiej wytwórni Type Records, specjalizującej się, jak sam podaje, w muzyce eksperymentalnej. Działalność organizacyjno - rozwojowa zajmuje mu sporo czasu, jednak zdarza się, że porzuca rolę wydawcy i staje po drugiej stronie. Efektem takiej zamiany są kolejne płyty wydawane pod szyldem Xela, z najnowszą zatytułowaną "The Dead Sea" na czele. Już pobieżny rzut oka na okładkę pozwala stwierdzić, że tytuł nie jest przypadkowy, a jej wnętrze może powodować przerażające doznania. Jest to koncept album zainspirowany fascynacją włoskimi horrorami z lat siedemdziesiątych oraz ich mrożącymi krew w żyłach ścieżkami dźwiękowymi. Opowiada o zatrważającej historii pewnego statku oceanicznego, który zostaje zaatakowany przez stado krwiożerczych zombie. Jego losy przedstawione są za pomocą zadziwiającego zestawu różnorodnych brzmień, które łączą w sobie ciepło dawnych instrumentów z niepokojącym rysem udziwnionej elektroniki. Pamiętając o włoskim rodowodzie, nie są rzadkością dźwięki ustnej harmonijki czy mandoliny, które przywołują ducha niepowtarzalnych wyczynów południowej kinematografii (w tym spaghetti westernów). Już od pierwszych sekund, Twells daje nam do zrozumienia, że pozornie niewinna wycieczka może przeobrazić się w coś strasznego. Chwilę potem jeszcze uspokaja błogimi akordami akustycznej gitary i relaksującymi perkusjonaliami. Wsłuchując się w przyjemne melodie można aż zapomnieć o grożącym niebezpieczeństwie. Jednak już wtedy, jakby zza planu dochodzą odgłosy dziwacznej ceremonii z wróżeniem z kości włącznie. Tuż przed atakiem zdoła jeszcze mrugnąć żartobliwie okiem, że zaraz będziemy się bać. I rzeczywiście, na dłuższy czas robi się mrocznie i elektronicznie, choć nadal ciepła dodają sprawnie wkomponowane żywe instrumenty - może już tylko one są żywe? Kto wie, gdyż zbliżające się ku końcowi brzmienia nieodparcie przywołują na myśl statek widmo...

"The Dead Sea" to bardzo interesująca i wciągająca zabawa konwencjami, która oferuje bogactwo motywów. Nie są jej obce przyjemne melodie, a pomimo ponurego tematu ma bardzo ciepłe brzmienie. Podróżując po wodzie, podróżuje też muzycznie, wykorzystując wiele różnorodnych instrumentów objętych w elektroniczne ramy. Nawet jeśli gdzieś unosi się duch parodii, momentami naprawdę można się nieźle wystraszyć. Zaś wszystkich zatroskanych losem załogi pechowego statku uspokajam - końcowe nuty zdają się sugerować, iż wszystko skończyło się dobrze...lub nastał złowieszczy spokój.

[Aleksander Kobyłka]