Absolutnie jestem w stanie zrozumieć fascynację post-rockowymi, wybaczcie ten termin, kapelami a la Godspeed You Black Emperor, Mogwai czy Explosions In the Sky, jeszcze bardziej empatycznie traktuję zadurzenie w Sigur Ros, ale niestety autoterapię należy raczej stosować w zaciszu domowym lub ewentualnie, zwłaszcza muzyczną, przy ognisku na działkach. Panowie z California Stories Uncovered zdają się jednak o tym nie pamiętać, przez to ich pierwsza epka jest murowanym kandydatem do najbardziej pretensjonalnego debiutu roku. Nie chodzi nawet o to, że te cztery kawałki trwające wszystkiego ledwie dwadzieścia kilka minut brzmią jak kolaż typowych zagrywek wyżej wymienionych formacji –debiutantom jeszcze można puścić takie niedociągnięcie płazem – ale o to, że emocjonalnie CSU jest raczej ckliwą parodią powyższych, co już drażni bądź śmieszy, w zależności od pory dnia i nastroju. Pompatyczna nazwa i okładka w stylu „jesteśmy głosem pokolenia” tylko pogarszają sprawę. Zastanawiające jest w tym wszystkim, że zapominając o irytującej wtórności i cukierkowatości tego przedsięwzięcia można uznać, że jest ono w sumie zagrane w sumie poprawnie. Pocieszające, ale w ten sposób oczaruje się chyba tylko buntujących się licealistów.
[Piotr Lewandowski]