polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
FOG Ditherer

FOG
Ditherer

Przygodę z Fog zacząłem od płyty „Ether teeth”, więc muzyka na najnowszym krążku tej formacji nieco mnie zaskoczyła. To właściwie pierwsza płyta, którą nagrywa cały zespół, a nie tylko frontman Andrew Broder, na poprzednich wydawnictwach używający w przeważającej mierze sampli. „Ether teeth” był albumem spokojnym, czasami wręcz smutnym, choć miał kilka mocniejszych momentów, to przeważała w nim melancholia. I przede wszystkim był bardziej elektroniczny i ambientowy, wpisując się pod szyld Ninja Tune, która go wydała.

„Ditherer” już od pierwszego utworu pokazuje, że wcale nie będzie cicho i spokojnie, a wręcz przeciwnie. Możliwe, że gdybym rozpoczął słuchanie muzyki Fog od tej płyty, nie spodobał by mi się tak bardzo, gdyż to po prostu album zdecydowanie bardziej gitarowy. Jednakże nie mamy do czynienia z pierwszą lepszą kapelą szalejącą na gitarach – muzycy kombinują, czasem grając ostrzej, tworząc różne, wręcz dziwne dźwięki, a czasem trochę spokojniej; w innych momentach frapująco zmieniają rytm (fenomenalny „Hallelujah Daddy”). To przede wszystkim nie jest zwykła gitarowa muzyka – instrumenty doskonale współgrają z wokalem, a dodatkowe efekty i gwałtowniejsze zagrania pokazują, że Fog to nie tylko spokojna muzyka z „Ether teeth” ale też zespół, który nie boi się poszukiwań i odrobiny szaleństwa. I co najważniejsze, nie jest to tylko gra czy improwizacja sama dla siebie, ale w ich muzyce są także odczuwalne emocje. To zespół, który dobrze bawi się konwencjami, zarówno tworząc kompozycje ambientowe, ale też stricte rockowe, jak na najnowszej płycie. W zapowiedzi albumu, Broder opowiada „są ludzie, którzy lubią dziwne dźwięki i inni, którzy słuchają popowych piosenek, a także ci którzy lubią oba te typy. My jesteśmy tymi ostatnimi”. I w tym potwierdza się wartość „Ditherer”.

[Jakub Knera]