polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

Off Festival 2007
mysłowice | 17-18.08.2007

Rozpraw o trudnościach dorównania debiutanckiej płycie, filmowi, spektaklowi czy imprezie każdy z Was słyszał już z pewnością zbyt wiele, także w kontekście mysłowickiego Off Festivalu, który zresztą w mediach starano się przed faktem w pewien sposób zabezpieczyć przed krytyczną oceną właśnie w takiej konwencji. Raczej niepotrzebnie, a choć sami organizatorzy w trakcie festu może zbyt prędko przeskoczyli z tonacji „jesteśmy tu po raz drugi, damy radę!” w „udało nam się znowu i jest nawet fajniej!”, to jednak historia zapewne odda im sprawiedliwość. Dla mnie tegoroczny Off był premierowym i z przyjemnością wystawiam mu laurkę. I nie sądzę, by z perspektywy osoby do Mysłowic powracającej istniały przesłanki na rzecz wyraźnie odmiennej opinii. Trzeba powiedzieć to głośno i wyraźnie – choć festiwal nie jest duży, to jednak sceny i nagłośnienie są na poziomie światowym, nasi krajowi wykonawcy odnajdują się na nich absolutnie równie swobodnie jak analogiczni artyści na zachodzie, a miejscem i atmosferą można tylko się cieszyć. Nawet wydzielony ogródek z piwem miał swój sens i urok…

Ale ponieważ jesteśmy samozwańczymi krytykami, to kilka kamyczków do Offowego ogródka musimy wrzucić. Parę kwestii techniczno-organizacyjnych rzuca bowiem na festiwal cień. Po pierwsze, trochę zbyt wczesną porą całe zamieszanie się zaczynało, przez co pierwszego dnia przegapiliśmy PopUp’ową wycieczką Pink Freud i Lao Che, a drugiego Complainer’a. Bądź co bądź, Śląsk komunikacyjne potrafi być uciążliwy. To jednak detal, za to kompletnie absurdalny i niepotrzebny jest pomysł umieszczenia na dużej scenie przestrzeni dla VIPów przed publicznością, która przez to znajdowała się najbliżej 15m od sceny! Przecież tylko na koncercie Nosowskiej w tej uprzywilejowanej zagródce było względnie ciasno, poza tym można tam było urządzać pikniki. Naprawdę, zarówno wykonawcy jak i mysłowicka publiczność zasługuje na bardziej bezpośredni kontakt! Ostatni zarzut jest taki, że duża scena czasami niefortunnie zagłuszała małą, co najbardziej odczuć można było na koncercie Kapeli ze Wsi Warszawa, którą zaburzały wygłupy nagłaśniającego się Pogodno.

Skoro poczyniliśmy organizacyjne zastrzeżenia, przejdźmy do znacznie ważniejszej i przyjemnej kwestii, czyli samej muzyki. Po przegapieniu Pink Freud i Lao Che raczej z reporterskiego obowiązku zajrzeliśmy na Dezerter, więc festiwal pełną parą ruszył dla nas za sprawą Starych Singers. Ci świetnie zaczęli od materiału z ostatniej płyty, po czym niestety trochę stracili wigoru w drugiej połowie koncertu, niemniej wypadli bardzo pozytywnie. I pięknie było słychać wokal, w przeciwieństwie do niektórych gigów w Warszawie. Ale u Starych, jak wypada na zespół pozwalający sobie na refren „Macio lubi sobie chlebek z masłem zjeść”, liczy się frajda z gry i tę każdy mógł poczuć.

Zaraz po Starych na dużej scenie zagrała Ścianka, w klimatycznym deszczu, z bardzo dużą energią i mocnym wygarem. Chyba właśnie Ściance najbardziej przysłużyło się nagłośnienie z rozmachem, dzięki któremu ich brzmienie było przestrzenne, głębokie a zarazem odpowiednio brudne i rozedrgane. Muzycy sprytnie wyważyli w ciągu swej godziny pomysły stare i nowe, zgrzyty i piosenki. Po sceptycznych opiniach z kilku ostatnich ich koncertów granych w piwnicznych klubach na 50 osób, wolę swoją opinię opierać na świetnym koncercie Offowym.

Po Ściance ciąg dalszy muzyki z Trójmiasta, lecz diametralnie innej, gdyż Offowa publika uraczona została najlepszym chyba szoł krajowej sceny, czyli nieokiełznanym Dick4Dick. Are you man enough to be a woman? Na razie chłopaki z Dicków udowadniają, że testosteronu per capita mają nawet więcej niż aktyw samoobrony, a hardkorowy spektakl na scenie ewidentnie rekompensuje, nadmierną dla niektórych, ludyczność tej muzyki. Nie mam wrażenia, że chciałbym słuchać ich z płyty (a mocno sfeminizowana publika pod sceną dość dobrze znała teksty), ale zobaczyć Dicków live trzeba koniecznie. Rewelacja. Wyzywający performance przerodził się w finale w absolutną demolkę sceny, będąc wizualnie chyba najbardziej pamiętnym wydarzeniem Offu. Innymi słowy, tych torsów mamy zarejestrowanych znacznie więcej, ale pewne proporcje należy zachować...

Tegoroczna letnia aura nie sprzyjała festiwalom i nie inaczej było w Mysłowicach, gdyż zaraz po wybrzmieniu Dick4Dick się rozpadało, więc pierwsze zagraniczne kapele usłyszeliśmy z daleka, zresztą bez specjalnego żalu. Smętne brzmienia brytyjskiego Piano Magic nie komponowały się bowiem z najbardziej przez nas wyglądaną zagraniczną formacją, czyli zamykającymi piątkowy wieczór Architecture In Helsinki. Tutaj małe kuriozum, gdyż Australijczycy grają zdaniem organizatorów „postmodern dance”. Hmm, cokolwiek miało by to znaczyć, AiH udowodnili, że tryskają niezrównaną sceniczną energią i z olbrzymią swobodą podchodzą do swej surrealistycznej, kolażowej muzyki, znajdując w niej frajdę, a zarazem miejsce dla smaczków frapujących dla osób znających płyty. Żonglerka instrumentami to w tym wszystkim jedynie wymowny detal. W końcu postmodern, prawda? Dla niżej podpisanego był to drugi ich koncert tego lata, który ponownie dostarczył fantastycznej zabawy, lecz zdumiał zmysłem aranżacyjnym i wykonawczym, z jakim Architecture in Helsinki rozwinęli swoje kompozycje w trakcie trwania europejskiej trasy. Nawet pokuszę się o stwierdzenie, że Mysłowice przeżyły lepszy koncert AiH niż Barcelona na czerwcowej Primaverze.

Niestety Architecture in Helsinki nie zostali uprzedzeni, że na Offie nie przewiduje się, jak na innych festiwalach starego kontynentu, normalnego fronstejdża, gdzie fotografowie kłębią się jedynie przez trzy utwory, lecz realizuje się unikatową ideę VIP-pasieki. Więc prośba Australijczyków o fotografowanie  jedynie na początku koncertu doprowadziła do absurdalnej sytuacji, w której ochrona tropiła wśród osób zgromadzonych na vipowskim placyku delikwentów z aparatami, a publiczność jak zaczęła koncert odcięta od sceny, tak i go skończyła. AiH chyba czuli się chyba najdziwniej w ten sposób odgrodzeni do tłumu, po imieniu nazywając ten głupi pomysł i apelując do organizatorów o porzucenie owej fanaberii. Pod czym ponownie się redakcyjnie podpisujemy.

I tyle tytułem piątku, gdyż na trzecią ze scen, schowaną w dusznym pomieszczeniu Muzeum Pożarnictwa, praktycznie nie udawało nam się dotrzeć. Występy goszczących tam w piątek formacje zagraniczne, czy sobotnią mini-perspektywę śląskiej alternatywy (100nka, Syntetic), przegapiliśmy kosztem wydarzeń na scenach otwartych.

Sobota miała się zacząć dla nas od Complainera, ale górnośląskie MZK znów złośliwie popsuło plany, rola przystawki przypadła więc Ostremu, grającemu z live zespołem i dość wymownie odzwierciedlającemu kondycję polskiej sceny hip-hopowej. Nieco (?) stoi ona w miejscu i niepotrzebnie się swemu typowemu odbiorcy kłania. OSTR pojechał solidnie i nawet spontanicznie wykonawczo, muzycznie wiadomo, ciut zbyt mocno w ryzach, ale polityczno-konwersacyjna otoczka koncertu była niestety wręcz sztubacka i chwilami drażniąca. Tak to upłynął jedyne stricte hip-hopowy koncert Off.

Sobota w większym stopniu ucieleśniała ideę festiwalu offowego, czyli w naszej opinii – prezentującego autorską muzykę spoza głównego medialnego obiegu, bez przywiązywania się do konkretnej estetyki. Pewne obawy, że „alternatywność” określana będzie przez gitarowość otwierającą drzwi na antenę radiowej trójki, okazały się na szczęście płonne. Eklektyzm soboty zaznaczyło już przejście z Ostrego na Kobiety, którzy zagrali miło i przyjemnie, choć nie wywołując specjalnej euforii. Przyznajemy, że na zamykającego trójmiejską ofensywę Tymona z Transistors, zajrzeliśmy jedynie reportersko…
Rockową ofensywę kontynuowali Cool Kids of Death, których na naszych łamach darzymy pewną rezerwą, więc nie nam ich występ oceniać. Za to niestety umknął nam spontanicznie zorganizowany i równolegle odbywający się na uboczu koncert Patyczaka, ale niestety trzeba było to usłyszeć od Tymona na koniec jego występu. Szkoda niezmierna, gdyż i oddolny charakter występu, jak i jego meritum każą przegapionego Patyczaka żałować – do klasyków z punkiem Landrynem na czele zawsze warto na chwilę powrócić.

Rozprężenie środka dnia pozwoliło przygotować się na bardzo mocne dwie godziny późno popołudniowe, wypełnione przez Bassisters Orchestra oraz Kapelę ze Wsi Warszawa. Bassisters w koncertowym składzie z Tomkiem Dudą na saksofonie w miejsce Mikołaja Trzaski, zagrali bardzo ruchliwą formę, w swoje utwory wplatając ciut nowego FiszaEmade, krótki kowerek Justice, generalnie grając bardzo dynamicznie, pulsująco, z humorem i olbrzymią radością z grania. Świetny koncert i również wizualnie jeden z najatrakcyjniejszych całego festiwalu.

Bardzo ciasny harmonogram imprezy kazał dokonać natychmiastowej nastrojowej i stylistycznej ablucji wewnętrznej. Diametralną zmianę klimatu przyniosła bowiem grająca na małej scenie coraz bardziej transowa Kapela ze Wsi Warszawa. KZWW to zespół, który już nic nikomu udowadniać nie musi, a w coraz większym stopniu gra w sposób niepowtarzalny. Dla niżej podpisanego, każde kolejne spotkanie z Kapelą przynosi coraz większe zdumienie i podziw, jak ich brzmienie i zmysł kompozycyjny stają się coraz dojrzalsze, a zarazem jak wspaniale muzycy łączą precyzję coraz dłuższych narracji z jazzowym wręcz pootwieraniem swej muzyki. Koncert był wyróżniającym się na Offie majstersztykiem, którego nie popsuły nawet dobiegające z dużej sceny denerwujące hałasy nagłaśniających się wesołków z Pogodno. Który następnie zignorowaliśmy, ale w świetle ich ostatnich, goniących w piętkę koncertów, chyba żadna to wielka strata.

Tym sposobem wygospodarowała się chwilka na piwko, ochłonięcie po Kapeli i utrzymanie wysokiego poziomu muzycznego, gdyż następujący po godzinie przerwy koncert austriackiego tria Radian był absolutnie zdumiewający. Przy frekwencji widocznie mniejszej niż na piosenkowych kapelach, Radian wygenerował instrumentalną megastukturę, utkaną z elektronicznych szmerów, gitarowych plam i zrywów, precyzyjnych rytmów oraz noise’owych zapędów. Imponujące myślenie o brzmieniu, jego wielowarstwowość, namacalnie żywa obecność muzyków w kreacji, ich ciekawe dialogi między brzmieniami i instrumentami oraz cierpliwość, z jaką rozwijały się i poszczególne kompozycje, i koncert jako większa całość – to wszystko złożyło się na genialny koncert, może i najbardziej doniosłe muzycznie wydarzenie festiwalu.

W każdych innych warunkach Radian wymagałby dłuższej chwili ciszy i smakowania przeżytych chwil, ale festiwalowa rzeczywistość nakazywała niemal natychmiastowe przemieszczenie się na koncert Nosowskiej, co wymagało więc przyspieszonego otrząśnięcia z poprzednich dwóch ustrukturyzowanych doświadczeń na rzecz stricte piosenkowej konwencji. Co udało się osiągnąć, zwłaszcza, że koncert był bardzo pozytywny i został gorąco przyjęty. Nowy i stary materiał zaaranżowany został na klasycznie rockowy zespół, ale od rockowego brzmienia stroniący. Choć wyczuwalne było pewne niedookreślenie, czy pójść w stronę ciepłych brzmień, czy gitarowo granych odpowiedzi na produkcyjne pierwowzory studyjne, to świetna atmosfera ośmieliła zespół i z każdym kolejnym kawałkiem klarowało się, o co chodzi muzykom. Choć nie była to specjalnie nowatorska inicjatywa, ale zapewniła przeżycie wielce przyjemne. A usłyszeć Kasię Nosowską podejmującą się agresywno-gorzkich wykonań, jak w przypadku kilku starszych utworów, bezapelacyjnie warto.

Po Nosowskiej wystąpiła porażka festu, czyli nudne, nadęte i zmanierowane ILikeTrains z Wielkiej Brytanii. Bardzo byli panowie brytyjscy, a mało ciekawi. Nuda, co po redakcyjnej dyskusji ustaliliśmy dość zgodnie, choć oczekiwania wobec tego koncertu początkowo mieliśmy bardzo odmienne. W efekcie, w pamięci pozostaje kuriozalne określenie ILikeTrains w festiwalowym folderze jako „post-rock inteligent-goth”. Czyżby mistyfikacja Sokala w dziennikarstwie muzycznym? W sumie czas najwyższy.

Ostatni koncert Offu jednak zmazał ten niesmak i pretensjonalną brytyjskość zarazem. Choć Electralane z Anglii pochodzą i wśród PopUp’owej delegacji dyskusja, czy więcej w ich muzyce ducha UK, czy jak utrzymywał niżej podpisany, Sonic Youth/Nowego Jorku, nie została rozstrzygnięta, to ważne, że cztery panie zagrały świetny i energetyczny koncert, intrygujący zwłaszcza w instrumentalnych eskapadach. Było to bardzo pozytywne zakończenie, w zaskakująco mroźnym wieczorze, podkreślonym parą lecącą z ust wokalistek…

Off 2007 zasługuje więc na olbrzymie brawa, nawet jeśli pewne organizacyjne niedociągnięcia i napięty harmonogram nie pozwoliły cieszyć się wszystkimi jego atrakcjami. Szkoda na przykład nieco niedzielnego koncertu izraelskiego Boom Pam, ale skupienie niedzielnych atrakcji na wydarzeniach pozamuzycznych, choć chwalebne samo w sobie, jednak nie skłoniło wielu osób przyjezdnych do pozostania jedynie dla Boom Pam czy nie anonsowanej de facto improwizacji Starych Singers do filmów Wilhelma Sasnala. Najważniejsze jednak, że Off pokazał, że można w Polsce zgromadzić niemal dziesięć tysięcy osób pragnących bawić się przy przekroju polskiej sceny niezależnej i otwartych na kapele zagranicznie, nawet jeśli nie są one gwiazdami a la heineken. Co prawda nasi południowi sąsiedzi wprowadzili w życie taką koncepcję już kilka lat temu, ale najważniejsze, że Off okrzepł w naszym muzycznym kalendarzu. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejne edycje zdyskontują sukces dwóch pierwszych, co w naszej opinii oznacza eklektyzm i otwartość na muzykę niekonwencjonalną i autorską. Czas pokaże, zaś za tegoroczną edycję należą się wyrazy szacunku.

[zdjęcia: Piotr Lewandowski]

Architecture in Helsinki [fot. Piotr Lewandowski]
Architecture in Helsinki [fot. Piotr Lewandowski]
Architecture in Helsinki [fot. Piotr Lewandowski]
Bassisters Orchestra [fot. Piotr Lewandowski]
Bassisters Orchestra [fot. Piotr Lewandowski]
Bassisters Orchestra [fot. Piotr Lewandowski]
Radian [fot. Piotr Lewandowski]
Radian [fot. Piotr Lewandowski]
Dick4Dick [fot. Piotr Lewandowski]
Dick4Dick [fot. Piotr Lewandowski]
Dick4Dick [fot. Piotr Lewandowski]
Electralane [fot. Piotr Lewandowski]
Electralane [fot. Piotr Lewandowski]
Nosowska [fot. Piotr Lewandowski]
ILikeTrains [fot. Piotr Lewandowski]
Kapela ze Wsi Warszawa [fot. Piotr Lewandowski]
Kapela ze Wsi Warszawa [fot. Piotr Lewandowski]
Kapela ze Wsi Warszawa [fot. Piotr Lewandowski]
Ścianka [fot. Piotr Lewandowski]
Ścianka [fot. Piotr Lewandowski]
Starzy Singers [fot. Piotr Lewandowski]
Starzy Singers [fot. Piotr Lewandowski]
Dezerter [fot. Piotr Lewandowski]
Tymon & the Transistors [fot. Piotr Lewandowski]
Kobiety [fot. Piotr Lewandowski]
Kobiety [fot. Piotr Lewandowski]
O.S.T.R. [fot. Piotr Lewandowski]
O.S.T.R. [fot. Piotr Lewandowski]