Amerykańskie trio debiutuje na rynku za pośrednictwem wytwórni Vendlus, która skupia w swoim katalogu różne, dziwne projekty. Grayceon nieźle odnajduje się tu ze swoją mocno melancholijną i kosmiczną muzyką. Muzycy ukrywający się pod szyldem Grayceon to tylko pozorni debiutanci. Jackie Perez Gratz (elektryczna wiolonczela, wokal) liderowała przecież Amber Asylum oraz grała m.in. z Neurosis, Ludicra, Today Is The Day. Z kolei pozostali dwaj muzycy, Max Doyle (gitara, wokal) i Zack Farwell (bębny), udzielali się w bliżej mi nieznanej formacji Walken. Grayceon to hybryda progresywnego rocka i psychodelii. Kłania się w pas Opeth, King Crimson, Ved Buens Ende. Do tego dochodzi charakterystyczne brzmienie wiolonczeli i senna atmosfera. Utwory mają bardzo rozbudowaną strukturę. Zespół najlepiej odnajduje się w szybszych partiach, gdzie potrafi przykuć uwagę. W tych bardziej wyciszonych i rozwlekłych fragmentach znika gdzieś potencjał twórczy. Grayceon nie jest żadnym odkryciem na scenie. Po prostu umiejętnie podchodzi do trudnej materii dźwiękowej i najbardziej zyskuje właśnie dzięki wiolonczeli. Partii wokalnych jest niewiele i brzmią nijako, czasem wręcz irytująco (początek "Song For You"). "Grayceon" jest bardziej ciekawostką niż albumem, do którego wracać będę z przyjemnością.
[Marc!n Ratyński]