Być może to trochę krzywdzące, ale mam wrażenie, iż członkowie Shy Child zbytnio zapatrzyli się w swoich stylistycznych pobratymców z The Rapture. Podobnie jak oni wybrali Nowy Jork jako idealne miejsce do tworzenia i nagrywania swojej muzyki. Podobnie jak oni oparli swoje numery na tanecznych beatach, które nasycili rockową motoryką i zadziornym śpiewem. Melodie? Równie zabójcze. Czad? Jeszcze większy. Jakieś różnice? No tak, zamiast gitar swoje riffy wygrywają na syntezatorach. Wbrew pozorom, czasem można wręcz o tym zapomnieć, bo choć klawisze nie udają brzmienia gitary to już konstrukcja riffów jak najbardziej. Zresztą wcale nie są w tym jakoś szczególnie odkrywczy: przed nimi ten sam patent zastosowało choćby Trans AM, jak również nieodżałowany duet Death From Above 1979. No właśnie, Shy Child to także duet: Pete Cafarella (keyboard, vocals) i Nate Smith (drums, vocals).
Jak dla mnie trochę za dużo w tym wszystkim podobieństw do tego, co już gdzieś tam sobie było. Hype na Nowy Jork dawno się już skończył, teraz by zostać zauważonym trzeba wymyślić coś świeżego. Shy Child raczej to nie grozi, co nie zmienia faktu, iż słucha się tego znakomicie. Potupać nóżką każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej, ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi. Reasumując: dance-punk wciąż żywy!
[Marcin Jaśkowiak]