polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
THE CURE Join The Dots: B-Sides And Rarities,1978-2001 (The Fiction Years)

THE CURE
Join The Dots: B-Sides And Rarities,1978-2001 (The Fiction Years)

Oj, prawdziwa to gratka dla fanów tej punkowej, nowofalowej, rockowej a czasem nawet i popowej kapeli. Przekrój przez 23-letnią współpracę z wytwórnią Fiction, stworzoną specjalnie dla The Cure, które było dla niej tym, czym do dziś jest Depeche Mode dla Mute: niezwykłym połączeniem ambitnej sztuki przez duże S z olbrzymim potencjałem komercyjnym przez duże K.


    Co najważniejsze: zawarte na 4 krążkach nagrania nie robią bynajmniej wrażenia odrzutów. Lider zespołu Robert Smith zawsze przywiązywał dużą wagę do wydawanych singli. Sam zresztą będąc kolekcjonerem płyt wiedział jak istotne dla fanów są tzw. strony B. W przeciwieństwie jednak do wielu współczesnych wykonawców, którzy idą najczęściej na łatwiznę poprzez umieszczanie nań wypełniaczy (remixy, nagrania live, covery albo wyraźnie słabsze nagrania wykluczone z płyt) The Cure uczyniło z tej w sumie marginalnej sprawy cykliczne święto dla swych fanów. Ale też i utrapienie. Dochodziło bowiem do kuriozalnych sytuacji (choćby przy okazji płyty "Wild Mood Swing") kiedy B-sidy były lepsze niż sam album (!!!). Dziś także ciężko jest zrozumieć powody dla których np. demoniczny "New Day" nie trafił na kalejdoskopowe "Head On The Door", eksperymentalny "Japanese Dream" na nie mniej eksperymentalne "Kiss Me Kiss Me", psychodeliczny "Fear Of Ghost" na opus magnum zespołu, płytę "Disintegration", a jedna z najpiękniejszych piosenek w dorobku The Cure "The Big Hand" cudem załapała się tylko na ostatni singiel z płyty "Wish". Z drugiej strony widać, jak równą formę kompozytorską zespół osiągnął przez całą swoją karierę: z tych wszystkich "odrzutów" można by skompilować 4 bardzo równe płyty.


    No właśnie - można by, gdyby ktoś nie wpadł na pomysł umieszczenia także alternatywnych wersji utworów, które już miały swą premierę na regularnych albumach. Gorycz jest tym większa, iż stało się to kosztem wielu bezcennych utworów, które znowu będą czekać na kolejną okazję do oficjalnego wydania (miejmy nadzieje, że nie następne 23 lata). Mam tu na myśli przede wszystkim kultowy, rozimprowizowany utwór "Forever" (którym Kjurzy od 20 lat kończą koncerty), ale także ambitny, 30-minutowy utwór instrumentalny "Carnage Visors" (ukazał się tylko na kasecie), odrzuty z sesji do "Pornography" ("All Mine") i "Bloodflowers" ("Split Milk"), a także utwory z embrionalnego okresu, kiedy nagrywali jako Easy Cure ("I Wanna Get Old", "Heroin Face") oraz jednorazowych projektów typu Cult Hero ("I'm A Cult Hero", "I Dig You") albo The Glove ("Mr. Alphabet Says", "Perfect Murder")


    W czasach, kiedy zespoły typu Muse lub Doves wydają płytę z rarytasami zaledwie po dwóch albumach studyjnych należy docenić to wyjątkowe przedsięwzięcie Smitha i spółki. Wszyscy fani i tak się cieszą, że większość tych utworów nareszcie doczekała się porządnego wydania, co więcej: poziom całości jest naprawdę rewelacyjny. A dla tych, którzy zniecierpliwili się przedłużającym się ciągle oczekiwaniem na premierowy album zespołu, ów 4-płytowy box pomoże przeczekać jeszcze troszkę. Byle do lata ...

[Marcin Jaśkowiak]

recenzje The Cure w popupmusic