Jeśli ktoś jeszcze nie wie, kim jest Bajzel, bardzo szybko powinien to nadrobić. Ten muzyk udzielający się w takich formacjach jak Napszykłat czy Statek Kosmiczny Gniazdo Konia już dawno zasłynął swoimi solowymi koncertami, na których w pojedynkę gra niczym wieloosobowy zespół. Technika Bajzla jest prosta - muzyk zapętla swoje zagrywki na gitarze łącząc je z przeróżnymi podkładami bitowymi, w wyniku czego powstają wielobarwne, często pokręcone melodie. Jednak co innego występ na żywo, a co innego nagrania na płycie gdzie wrażenie jednoosobowej orkiestry generującej wszystkie dźwięki, sekcję rytmiczną, a do tego odpowiedzialnej za wokal, gdzieś umyka. Bajzel we wszystkie czternaście kawałków znajdujących się na debiutanckim krążku wrzuca mnóstwo rozmaitych pomysłów. Są odwołania do nagrań Becka, wczesnej twórczości Blur, a nawet co bardziej pokręconych melodii Red Hot Chilli Peppers - bywa drapieżnie i rockowo, ale też hiphopowo, czy nawet typowo w klimatach funku i psychodelii, tak że czasem ciężko za tym wszystkim nadążyć.
Nie ma tutaj nic odkrywczego, ale przecież nie o to chodzi. To ciekawe, przychodzące z łatwością granie, którego niezwykle przyjemnie się słucha - czy to nakładających się zloopowanych gitar, pokręconych podkładów rytmicznych, tworzących interesujące, mimo że piosenkowe melodie. Irytować może jedynie zbytnie zagęszczenie tych wszystkich dźwięków i mnogość utworów, które na płycie znalazły się chyba w nie do końca przemyślany sposób. Jednak jak na jedną osobę ten krążek i tak jest niezwykle ciekawym zjawiskiem wśród polskich wydawnictw.
[Jakub Knera]