polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
The Herbaliser wywiad z Jake'm Wherry

The Herbaliser
wywiad z Jake'm Wherry

Kiedy rozmawialiśmy z Jake'm Wherry, który znajdował się w Londynie, przez słuchawkę z łatwością dało się słyszeć jego biegające dzieci, co mogło oznaczać, że muzyk wkroczył już na bardziej spokojną i ustatkowaną drogę życia. Nic bardziej błędnego - zaprzecza temu chociażby najnowszy album jego zespołu - The Herbaliser, który ze swoim rozbudowanym instrumentarium i warstwą brzmieniową jest niezwykle żywiołowy i energiczny, doskonale wręcz pasując do młodzieżowych prywatek trwających do rana. Jake bardzo chętnie opowiedział, dlaczego właśnie w takim kierunku podążył jego zespół, rozmawialiśmy także o samym Londynie, powodach odejścia zespołu od wytwórni Ninja Tune oraz planach na stworzenie przez jego grupę ścieżki dźwiękowej do filmu. Uwaga, wszyscy reżyserzy mogą śmiało zgłaszać się do zespołu w tej sprawie - sami przeczytajcie poniżej.

Wasz nowy album nosi tytuł "Same as it never was" - co to dla was oznacza?

No wiesz, "Same it never was". Takie jakie nigdy nie było.

No tak, ale czego nie było?

Wiesz, muzyka, te same wpływy, kierunek naszych muzycznych poszukiwań, takie jakie nigdy wcześniej nie było...

Czyli jest to dla was pewien moment przełomowy, nowy rozdział w waszej twórczości?

Nie wydaje mi się, żeby to był przełom pod względem muzycznym, ale mamy teraz wokalistkę i to jest dla nas nowość. Jednak pod względem muzycznym wiele się nie zmieniło - kierunek naszych działań jest podobny, muzyczne wpływy też. Może przez to, że śpiewa z nami Jessica, nasza muzyka jest bardziej soulowa, ale te elementy pojawiały się też na wcześniejszych albumach, były tam kawałki brzmiące jak soul z lat sześćdziesiątych. Największym przełomem jest dla nas właśnie Jessica, jest naprawdę niezła. Wczoraj graliśmy razem pierwszy koncert w Birmingham i na scenie jest niesamowita.

Powiedz o niej coś więcej - jak doszło do waszej współpracy?

Ralph i Andy - nowe osoby w naszym stałym składzie, z którymi połączyliśmy siły grają w The Easy Acces Orchestra połączenie r'n'b i bluesa z lat 50. Wszyscy, którzy grają w The Herbaliser, grają w tym bluesowym zespole w Anglii. Raz potrzebowali wokalisty, ponieważ ten, który dotychczas z nimi grał, rozchorował się. Ktoś powiedział im o Jessice - przyszła na jeden z koncertów, po którym Ralph i Andy zaprosili ją do swojego własnego studia, które jest bardzo blisko mojego. Więc kiedy razem nagrywali, poznaliśmy się.

I potem zaśpiewała na waszym albumie - prawie we wszystkich utworach. Zazwyczaj śpiewało u was wielu wykonawców, teraz jedna wokalistka zdominowała prawie całą płytę - tak bardzo spodobał Ci się jej wokal?

Tak, przez wiele lat szukaliśmy jednego wokalisty albo wokalistki, która mogłaby śpiewać na całej naszej płycie, a przede wszystkim być stałym członkiem w zespole.

Na "Same as it never was" pojawia się także Yungun Aka Essa - to również młody i nieznany artysta. Chcecie ich wypromować, porzucając współpracę z bardziej znanymi muzykami? Wcześniej nagrywaliście z bardziej popularnymi osobami m.in. z Roots Manuva...

Wiesz co, nawet kiedy z nimi nagrywaliśmy wcześniej, nie byli tak bardzo sławni. Kiedy pracowaliśmy z Roots Manuva, nie był bardzo znany tak jak teraz ; tak samo było What What czy Jean Grae - dopiero teraz stali się bardziej popularni. To co dla nas jest najważniejsze, to grać z dobrymi raperami, nie ważne czy są znani czy nie. W Wielkiej Brytanii jest dużo ludzi takich jak Yungun, którzy śpiewają do muzyki w tempie breakbeat. Najważniejsze jest, żeby osoba z którą pracujemy była dobra w tym co robi, a nie popularna. Jeśli chcesz pracować ze znanymi osobami możesz nagrywać na przykład z Method Manem. Wszyscy artyści, z którymi współpracowaliśmy byli raczej niezależni.

Więc może Jessica również stanie się bardzo popularna z powodu grania w waszym zespole?

Wiesz to możliwe. Może się tak zdażyć, że po jakimś czasie nas zostawi i rozpocznie wielką karierę (śmiech).

Porozmawiajmy o innych muzykach - "Same as it never was" nagrywaliście w studiu z całym zespołem, z Jessicą, Ralphem Lambem i Andym Ross. Chyba po raz pierwszy...

Ralph grał już na "Remedies" - we wkładce do płyty jest jego zdjęcie z koncertu. Kiedy nagrywaliśmy nasz najnowszy album, na początku tworzyliśmy szkielety kompozycyjne z sampli, które w połączeniu z bitami były podstawowym rytmem. Mike wstawiał swoje fragmenty gry na klawiszach, na basie, ja dodawałem elementy zagrań na gitarze albo jeszcze więcej sampli. Potem pokazaliśmy to Ralphowi i Andy'emu Oni przygotowali fragmenty na pianinie, perkusji, więc brzmi to trochę bardziej różnorodnie. Ale nie nagrywaliśmy w studio jako zespół, to przede wszystkim muzyczne warstwy, które kolejno się na siebie nakładały i stworzyły całość.

Brzmicie jak naprawdę duża orkiestra, czasem naprawdę monumentalnie. The Cinematic Orchestra mogliby trochę zazdrościć.

Do stworzenia takiego brzmienia dążyliśmy już chyba od "Something Wicked This Way" - wiele utworów na tym krążku miało bardzo rozbudowaną warstwę brzmieniową i orkiestrową. Podobnie było na "Take London". Jesteśmy pod bardzo dużym wpływem muzyki filmowej, ale nigdy nie planowaliśmy nazywać się tak aby jakoś ściśle się wiązać z tym gatunkiem, poza tym jako zespół gramy nawet dłużej niż The Cinamatic Orchestra. Ich muzyka jest łagodniejsza, my jesteśmy przecież bardziej w hiphopie, w hard drums, hard bassie, brzmimy po prostu bardziej hiphopowo i funkowo.

I właśnie dlatego postanowiliście nagrywać dla !K7 i opuściliście Ninja Tune?

Wydaje mi się, że Ninja Tune się zmienia i trochę gubi ten swój funkowy i hip-hopowy klimat, który kiedyś mieli. Teraz jest tam coraz więcej artystów tworzących elektronikę i muzykę bardzo eksperymentalną. A to dla nas bardzo ważne - "Same as it never was" jest wg nas od tego zupełnie odmienny. Dziennikarze łatwo mogliby to zaklasyfikować "och, The Herbaliser nagrali szósty album, znów dla Ninja Tune, wszystko jasne". A to nie do końca tak, chcemy trochę zmienić postrzeganie i sami czujemy, że to już trochę coś innego - gramy jako cały zespół: Ralph, Andy, Ollie, Jessica i ja. I dlatego wydaje mi się, że !K7 spodobała się nam ze swoją świeżością i entuzjastycznym nastawieniem do naszej propozycji. Wiesz, nie chodzi o to, żeby sprzedać miliony płyt, ale o to żeby nagrać muzykę w trochę innym miejscu i innych okolicznościach. Tak, chyba !K7 ma o wiele większy entuzjazm do takiej muzyki i my to zdecydowanie odczuwamy.

Na waszej płycie miesza się bardzo wiele gatunków - funk, jazz, soul, muzyka filmowa, ale od początku mówiło się o was jako o hiphopowym zespole. Ile więc hiphopu jest teraz w The Herbaliser?

Sposób, w jaki pracujemy, przypomina hip-hop w stu procentach, naprawdę. Wiesz, łączenie sampli i bitów. Zazwyczaj w ciągu dwóch trzech dni pojawia się pomysł na nową kompozycję. Prawie do wszystkich naszych piosenek można rapować, więc dlatego jest im blisko do hip-hopu. Ale to my decydujemy o tym, do której z nich zaprosimy jakiegoś muzyka, żeby zaśpiewał, która będzie instrumentalna, a do której dodamy jeszcze więcej instrumentów. Wiesz, jestem producentem, DJem, zbieram mnóstwo nagrań, poza tym dorastałem jako nastolatek w latach 80. Londyn to mieszanka wielu styli muzycznych, chociażby soulu, rare groove czy hip-hopu. Im bardziej siedzisz w hip-hopie jako producent, tym szersze stają się twoje horyzonty muzyczne. W Europie jest przecież bardzo dużo gatunków muzycznych, rozmaitych wpływów - chociażby psychodeliczny funk, włoskie easy tempo, easy listening. To wszystko jest esencją dla mnie jako producenta muzycznego, który wybiera sample i ma bardzo duży wpływ na to co sam tworzę.

Nasza muzyka jest mocno inspirowana hip hopem, ale nagrywając zawsze ma się pojęcie o innych gatunkach, które kształtują nasza muzykę - soul, jazz, easy listening, rock, psychodelia. Hip-hop sam w sobie jest bardzo eklektyczny - wielu ludzi myli go z rapem. Rap to rap, hip-hop jest o wiele bardziej rozbudowany. Nasza muzyka nie zawsze jest muzyką rap. Kiedy miałem około dwudziestu lat słuchałem acid jazzowego zespołu Young Disciples, którzy mieszali sample z "żywymi" instrumentami, a potem zapraszali raperów - hip hop był dla nich punktem wyjścia, a potem tworzyli mnóstwo dźwięków odbiegających od niego w innych kierunkach.

Grasz także sety dj'skie - czym osobiście różnią się one dla ciebie od występów z zespołem na żywo?

Różnica jest ogromna. Przede wszystkim dlatego, że jako zespół gramy swoje własne utwory. Jako DJ'e gramy dużo innej, bardziej tanecznej muzyki. Dopiero po "Same as it never was" gramy większość kawałków z tej płyty podczas naszych setów.

Ten krążek chyba doskonale nadaje się na imprezy...

Dokładnie (śmiech).

Ale oprócz tego jest na niej dużo instrumentalnych utworów, niektóre z nich są niezwykle obrazowe. Słuchając "Street Carma" przed oczami pojawia się jakieś włoskie miasteczko, w którym grasuje się szpieg, coś a la James Bond. Podobny, trochę filmowy charakter ma ostatni kawałek na płycie "Stranded On Earth" - nie chcieliście nigdy nagrać muzyki do filmu?

Pragniemy to zrobić chyba od ośmiu lat, prawie zawsze mieliśmy takie ambicje. W trakcie naszej twórczości chcieliśmy osiągnąć dwie rzeczy - znaleźć odpowiednią wokalistkę i nagrać muzykę do filmu. Teraz mamy wokalistkę, więc czekamy jeszcze na nagranie ścieżki dźwiękowej do filmu (śmiech). Może przeprowadzimy jakąś kampanię w tym celu i ktoś zwróci uwagę na to, że jesteśmy chętni do takiego przedsięwzięcia. Możesz napisać przy okazji tego wywiadu, że naprawdę chcielibyśmy nagrać muzykę do filmu (śmiech) - może nie całą, ale jakąś jej część, w każdym bądź razie mamy na to wielką ochotę. Nagrywałem już fragmenty melodii do reklam, czy do gier video, więc mam w tym pewne doświadczenie, ale muzyka do filmu to coś zupełnie innego i chciałbym coś takiego stworzyć.

Waszą muzykę można by opisać jako "city music" - co sądzisz o tym określeniu? Myślisz, że w ogóle istnieje coś takiego jak muzyka miasta?

Hm, zazwyczaj kiedy tworzymy muzykę opieramy to na koncepcie muzyki do wymyślonego filmu. Dlatego muzyka filmowa ma na nas duży wpływ, aż od 1994 roku. Mógłbym wybrać po pięć utworów z każdej naszej płyty jako ścieżki dźwiękowe do jakiegoś filmu. Mieszkam w suburbiach, Ollie też, ale Londyn to wielkie miasto - dojazd do centrum trwa tylko 20 minut. Niektóre z naszych utworów można by określić jako te reprezentujące "city music", ale są też inne, które opowiadają o byciu ze swoją kobietą albo o szybkim jeżdżeniu samochodem kiedy ściga cię policja. Nasza muzyka przedstawia różne aspekty naszego życia, więc nie ograniczałbym jej tylko do miasta...

Jasne, pytam o to dlatego ponieważ wasz poprzedni album był zatytułowany "Take London" - czy to był swego rodzaju hołd dla tego miasta?

Nie określiłbym tego tak - to może bardziej taka zabawa, w której jako The Herbaliser organizujemy kryminalny gang i chcemy przejąć Londyn. A płyta jest do tego ścieżką dźwiękową.

Wasza muzyka jest trochę podobna do tego miasta, nie sądzisz? To multikulturowe miasto, podobnie jak wasza muzyka, na którą składa się wiele gatunków. Jest dla Ciebie coś specyficznego w Londynie?

Hm... dorastałem w tym mieście. Teraz, kiedy mam żonę, dzieci i uprawiam swój ogródek, może nie jest to dla mnie tak istotne (śmiech), ale kiedy byłem nastolatkiem, często chodziłem do klubów, słuchałem wielu zespołów, poznawałem przeróżne gatunki muzyczne - rare groove, elektro, go-go, funk, rockabilly, wczesny hiphop, bardzo eklektyczny mix. Więc to miało na nas duży wpływ. Wiesz, jesteśmy produktem naszego otoczenia, jeśli chciałbyś to jakoś zdefiniować wydaje mi się, że mógłbyś określić to co robimy jako "english sound". Ale oprócz tego mocno siedzimy w chociażby w muzyce włoskiej, czy francuskim lounge z lat 50. i 60. ...

A czy jest coś specyficznego w Londynie, kiedy pominiesz muzykę, pytam bardziej ogólnie o całą tą metropolię - to w końcu jedno z największych i najbardziej popularnych miast na świecie. Dostrzegasz to jakoś szczególnie żyjąc w nim?

Hm, wydaje mi się że jakość życia nie jest tutaj za dobra. Wiesz, można pojechać do Szwajcarii, gdzie jest ona o wiele lepsza, a ludzie czują się bardziej komfortowo, ale nie jestem pewien czy można tam mieć tak pełne pole ekspresji muzycznej. W Anglii jest niesłychanie wiele zespołów - np. w latach 60. muzyka była reakcją na to, co dzieje się w społeczeństwie; ludzie pokazywali poprzez nią swoją frustrację. Ale trzeba pamiętać, że w Anglii musisz polegać sam na sobie - nie dostaniesz dotacji na to co chcesz stworzyć. W wielu europejskich krajach są rady, które przydzielają specjalne dotacje na twórczość artystyczną, w Anglii raczej nie ma co na to liczyć.

To wielka szkoda, więc ludzie muszą polegać na sobie przy nagrywaniu muzyki, robieniu zdjęć czy tworzeniu filmów. Nie wiem, to dosyć przygnębiające, może to z powodu tej niskiej jakości życia, czy ciągłych deszczów z których słynie nasz kraj. Ale jest coś, co jest lepsze - to jedzenie! (śmiech) To pewnie przez kuchnię włoską! (śmiech)

(zdjęcia: eva vermandel)

[Jakub Knera]