polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
COLDPLAY Viva la Vida or Death And All His Friends

COLDPLAY
Viva la Vida or Death And All His Friends

Przewidywalność zespołu Coldplay jest tak oczywista, że staje się to wręcz przerażające. Zespół, który praktycznie już od drugiej płyty powiela wzorce z poprzednich nagrań, wpadł w pętlę, z której nie chce lub po prostu nie potrafi wyjść. Długie przerwy w wydawaniu kolejnych krążków nie zmieniają tego, że łatwo przewidzieć co znajdzie się na kolejnych albumach.

I tak: że pojawią się utwory quasi-instrumentalne ("Life in Technicolor", "Chinese Sleep Chant")' fragmenty, które wróżą coś ciekawego, ale po chwili zmieniają się w kolejne kopie własnych dokonań ("Cemeteries of London"); tworzenie wrażenia, że zespół jest w stanie wymyślić coś nowego - za pomocą chociażby zmienionej sekcji rytmicznej czy wprowadzonej partii smyczków - ale w gruncie rzeczy w głowie snuje się wrażenie, że to już było nam dane słyszeć wcześniej ("Lost!", "Violet Hill"). Nie brakuje jak zwykle ballad, które dodatkowo nużą. Nie pomagają niby-ukryte utwory jak ten w "Lovers in Japan" czy "Yes!" i nawet przejście w "42" z klimatycznej melodii w bardziej rozpędzony utwór niczego tutaj nie wnosi. Całej tej płyty słucha się z nadzieją, że muzycy w końcu czymś zaskoczą, ale mimo możliwego pierwotnego wrażenia świeżości, rezultat jest taki jak na poprzednich krążkach - wtórność, wtórność i jeszcze raz wtórność. Ileż można powtarzać to samo? Jedyną zmianą są stroje członków zespołu i cała ta "rewolucyjna" otoczka, która tak naprawdę nie wiadomo czemu służy. Zagadkę pozostawia jeszcze przydługi tytuł sugerujący dwie alternatywne nazwy. Jeśli w istocie tak jest to pasuje tu raczej drugi człon - pomysły muzyków Coldplay już dawno zostały pochłonięte przez śmierć i jej przyjaciół.
Szkoda.

[Jakub Knera]