Nazwa tego austriackiego zespołu rozkłada na łopatki. Na "Bulbul 6" dostajemy miksturę alternatywnego rocka, jakiegoś nawiedzonego riffowania i groteskowego wplatania najróżniejszych przeszkadzajek w najmniej oczekiwanych momentach. Bulbul jest niczym żona wpadająca w szał. Nigdy nie wiadomo jakim tekstem do nas wypali. Godzinna dawka takiego balansowania na skraju kabaretu, gitarowego popu i brudnego rocka. Do tego jakieś elektroniczne wstawki ("Shuguang", "Changzheng"), czy wręcz zimne, industrialne przekładańce w najdłuższym na płycie "Das Stück". Przebojowo niczym w naszym Blenders ("Where The Hell Is DJ Fett"), ale też i "pattonowo" w "Daddy Was A Girl I Liked". Wielobarwność to największa zaleta tego krążka. A, i jeszcze jedno. Zobaczyć wyraz twarzy kobiety na doskonałej okładce płyty - bezcenne!
[Marc!n Ratyński]