Za niespełna 12 minut dźwiękowego tornado odpowiadają muzycy-szaleńcy, ukrywający się pod szyldem Gridlink. Wystarczy spojrzeć, gdzie część z nich wcześniej terminowała. Takie nazwy, jak Discordance Axis czy Kill The Client, choć pewnie niewiele mówią, to zapewniam, że to przykłady hiperszybkiego i technicznego grindu. "Amber Gray" kosi zawrotną szybkością, trochę zbyt abstrakcyjną formą i rozdzierającym wokalem Jona Changa. Brzmienie wcale nie poraża. Jest raczej prymitywne, bez gitarowego ciężaru i technicznej woltyżerki za stołem mikserskim. Tempa jakie rozwija Gridlink są ponaddźwiękowe, a mimo to nie czuć, aby gdzieś gubili strukturę utworów. Fakt, że na dłuższą metę takie granie potrafi nieźle zmęczyć, stąd olbrzymi plus za długość płyty. "Amber Gray" traktuję jako remedium na ten cały taneczny boom w mediach. Nogi "gwiazd" by tego nie przeżyły. Zresztą i uszy pewnie też nie. Polecam Gridlink wszystkim, dla którym muzyczne ekstremum nie kończy się na Brutal Truth czy Napalm Death. Ten kwartet jest już w innej galaktyce.
[Marc!n Ratyński]