Przede mną pierwszy solowy album Leifa Edlinga, siły napędowej Candlemass, Krux, Abstrakt Algebra i kilku innych zespołów. Szwed po nagraniu wielu płyt zdecydował się firmować swój kolejny wypiek własnym nazwiskiem. Po "Songs Of Torment, Songs Of Joy" z pewnością sięgną przede wszystkim fani Candlemass, starych produkcji Anathemy, Tiamat i Beyond Dawn. Edling stworzył płytę bardzo organiczną, pełną mroku i posępnej atmosfery, gdzie czas płynie wolno, a za oknem panoszy się jesienna szaruga. Sam zajął się wokalami, gitarami i oczywiście basem. Jednak znakomitą pracę wykonał Carl Westholm, którego partie instrumentów klawiszowych są ciężkie, niczym głaz na szyi samobójcy. Wokal Edlinga to właściwie melorecytacja. Nie przeszkadza to jednak w odbiorze albumu. Może trochę razi staroświecka, przytłumiona produkcja, choć domyślam się, iż taki właśnie był cel. Zawartość "Songs Of Torment, Songs Of Joy" można porównać do zjazdu trumną w torze bobslejowym. Do mety daleko, a z każdym kolejnym zakrętem szyderczo uśmiechamy się, wystawiając głowę na niebezpiecznych zakrętach. Mocna rzecz!
[Marc!n Ratyński]