Ostatnie sukcesy Isis leżą w rozwoju brzmienia, a nie kompozycji czy scenicznej ekspresji (panowie się starzeją), więc tym bardziej szkoda, że na warszawskim koncercie to właśnie beznadziejne nagłośnienie zdominowało odbiór. Isis zagrali głównie materiał z nowej płyty, dwa hity z poprzedniej, Wills Dissolve z "Panopticon" i Carry z "Oceanic". Niby w porządku, ale siermiężność miejsca zniszczyła głębię i magię tej muzyki. Był to najsłabszy z ośmiu koncertów Isis, które widziałem. I nie chodzi o set - latem na festiwalu w Dour zagrali podobny zestaw, ale brzmieli bosko i wówczas był to jeden z najlepszych ich koncertów w moim życiu.
Przed Isis świetny, energetyczny koncert Dälek. Występ Mammifer dla garstki widzów to zmarnowana okazja na dobry gig.
Ofertę koncertową zaczynamy mieć w Polsce iście światową, warunki niestety ciągle z trzeciego świata. Proximę czas wyburzyć.
[zdjęcia: Piotr Lewandowski]