polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
NIRVANA Bleach: Deluxe Edition

NIRVANA
Bleach: Deluxe Edition

W dwudziestolecie premiery Sub Pop wydaje poszerzoną, elegancką digipackową reedycję „Bleach”, płyty zespołu, który chyba każdy w swoim życiu kiedyś lubił, a kiedyś nie znosił. Grunt został dobrze przygotowany przez serię wznowień deluxe klasyków Mudhoney, Vaselines, Sunny Day Real Estate czy Red Red Meat, więc zarzut o koniunkturalizm można bez problemu odrzucić i przyjrzeć się muzyce oraz wydawnictwu.

Nowości znajdujemy trzy – remastering albumu, koncertowe nagranie z lutego 90’ i książeczkę z niemal pięćdziesięcioma zdjęciami. Po kolei. Świeży mastering zdecydowanie płycie służy – brzmi, pełniej, mocniej, soczyściej niż dostępne do tej pory w Europie CD Geffena, a bez straty na dynamice i przy zachowaniu pewnych sympatycznych słabości, jak brzmienie stopy – ostatecznie płytę nagrano w trzy dni za 600$. Blew, About a Girl i Love Buzz stają jeszcze bardziej chwytliwe niż je zapamiętałem, Negative Creep i Sifting mają jeszcze większego kopa, a School i Paper Cuts są jeszcze bardziej desperackie. Łza się w oku kręci, a chłopaki wymiatają.

Bonusowy materiał to koncertówka z Portland, na której oprócz materiału z „Bleach” znajdujemy znane z „Incesticide” Dive, Been a Son, kower Vaselines Molly’s Lips, znany z marnej koncertówki „From the Moody Banks of the Wishkah” Spank Thru i Sappy, który przez wiele lat krążył na bootlegach. Koncert został zmiksowany przez Jacka Endino równo dwadzieścia lat później i świetnie sprawdza się jako bonus – jest punkowy, brudny, pełen młodzieńczej energii, ale brzmi bardzo dobrze.

Obrazu dopełnia digipackowe wydanie albumu. Oprócz szczeniackich zdjęć Cobaina, Novoselica i Chada Channinga, który był wówczas ich bębniarzem, znajdujemy sporo półamatorskich zdjęć Tracy Marander, gdzieś kiedyś dziewczyny Kurta, kilkanaście fotek Charlesa Petersona – najważniejszego dokumentatora sceny Seattle, paręnaście innych zdjęć i podpisany koślawym pismem kontrakt między Sub Pop a Nirvaną na rok z opcją przedłużenia na dwa, której jak wiadomo, muzycy nie wykorzystali. Zawierająca wyłącznie zdjęcia książeczka jest doskonała – ostatecznie o Nirvanie napisanu już tyle potrzebnych i niepotrzebnych słów, że kolejne są zbędne.

W efekcie, deluxe „Bleach” to wspaniałe przypomnienie płyty, będącej wybitnym debiutem w roku, w którym ciągle wybrzmiewały „Daydream Nation” i „Superfuzz Bigmuff”, a przyszłą legendę twórców budowały „Doolitle” czy „The Real Thing”. Nie ma tutaj żadnych odniesień do „Nevermind” i bardzo dobrze – Nirvana jawi się tylko i wyłącznie jako cholernie utalentowany zespół idący w ślady Mudhoney, Melvins czy Tad. A co było potem, wszyscy wiemy.

[Piotr Lewandowski]