polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Lukid Foma

Lukid
Foma

Pierwszy krążek Luke'a Blaira - „Onandon” - przedstawiał go jako zdolnego epigona Scotta Herrena. Podobnie jak Amerykanin pod szyldem Prefuse 73  proponował  utrzymane w hip hopowych tempach leniwe, nieinwazyjne rytmy osnute gęstą siatką, migotliwej, cyfrowej ornamentyki. Ot, lounge z pazurkiem, który czarująco połyskuje, ale nie zadrapie, ani nie skaleczy – co najwyżej połechcze przyjemnie.

„Foma” jest podobna. Choć nie jest to stuprocentowy sequel debiutanckiego albumu. Wydaje się, że Blair także połknął basowego bakcyla, którym zainfekowanych jest teraz tak wielu producentów. Jego nowy materiał nie tylko urokliwie połyskuje, ale wibruje także podskórnym pomrukiem basu. Więcej tu luzu i przestrzeni; akcent jest na rytm, zwłaszcza na podzwaniająco-szeleszczące hi-haty. Zdobienia są subtelniejsze: ciągle dziergane idyllicznymi mikrosamplami, ale nie tak zagęszczone, tu i ówdzie podszyte subtelnym świetlistym rezonansem. Słucha się tego przyjemnie, ale też bez specjalnej emocji. Brak tu jakiegokolwiek zaskoczenia, suspensu, jakiejś nitki, za którą by się chciało podążać.  Takie „to” na okrągło to samo: pętla goni petlę. I tak w kółko.

[Michał Nierobisz]