polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Excepter Presidence

Excepter
Presidence

Na samym początku roku szóstka nowojorczyków wypuściła coś dla kolekcjonerów – wydany na kasecie w limitowanej edycji stu sztuk zapis dwóch koncertów. Nie minął miesiąc, a pojawiło się ich kolejne wydawnictwo. W dodatku cokolwiek spektakularne: ponad 120 minut muzyki na dwóch płytach. Podobnie jak panowie z Wolf Eyes, muzycy Exceptera – jak widać – nie próżnują. Ale oprócz aktywności wydawniczej obie formacje łączy także podejście do kompozycji – to ono sprawia, że każdy rok przynosi przynajmniej kilka porcji siarczyście bezlitosnego hałasu sygnowanych przez WE. Wprawdzie sekstet z Nowego Jorku aż tak płodny nie jest, ale fakt, że jak noise'owcy z Detroit stawia na otwartą formę i improwizację pozwala im tworzyć dzieła takie jak „Presidence”. Choć od strony muzycznej Excepter więcej ma wspólnego z – nazwijmy to – nową psychodelią niż noisem. Jakkolwiek na początku działalności grupa łączona było tzw. sceną „New York noise”. Częścią tego zjawiska była również formacja Gang Gang Dance, która swoim ostatnim krążkiem - „Saint Dymphna” - wysforowała się na czoło neopsychodelicznej kohorty z Nowego Jorku. Na tym tle Excepter wypada dość blado. O ile GGD po długim okresie rozpływania się odmętach dźwięku skonsolidował swoje brzmienie i zaproponował zestaw utworów, których psychodeliczny ładunek został zgrzebnie ujęty w kompozycyjne ramy, unikając przy tym wdzięczenia się do nastoletnich hipsterek, o tyle trudno oprzeć się wrażeniu, że autorzy „Presidence” zapętlili się na etapie rozciągania kolejnych kosmicznych wstęg i spirali. Nie sposób odmówić im psychoaktywnej energii, ale ich kontemplacja z czasem staje się nużąca. Ot, masochistyczne rozkosze psychonautyki.  

[Michał Nierobisz]