polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Tommy Guerrero Lifeboats And Follies

Tommy Guerrero
Lifeboats And Follies

Swoje pięć minut naprawdę miał jako nastolatek. Był wtedy członkiem gwiazdorskiego teamu profesjonalnych skateboarderów – Bones Brigade, ekipy która przyczyniła się do eksplodującej popularności sportu w początku lat 80. Ale niewielu może być jak Tony Hawk – ciągle na szczycie. Potem jednym się powodzi –  jak Jasonowi Lee, którego znamy z roli w serialu „Na imię mi Earl”. Ale są i pechowcy - choćby Harold Hunter, który przedawkował na ulicach Nowego Jorku.
 
Autor „Lifeboats and Follise” należy do tych, którzy po karierze w skateboardingu znaleźli swoją drogę. Jak wielu ex-riderów – Duane Peters, Mike Vallely, czy Chad Muska, żeby wspomnieć tylko kilku - zdecydował się na muzykę. I na tle wspomnianych bodajże z najlepszym skutkiem. Może dlatego, że jest multiinstrumentalistą i wprawnym kompozytorem, a nie niczym Peters z jego U.S. Bombs rżnie punka na trzy akordy albo popełnia coś w rodzaju „Muska Beatz”, niezbyt udane wydawnictwo przypominające o „Endtroducing” Dj'a Shadowa.

Podobnie jak Scott Herren znany jako Prefuse 73, Guerrero ma latynoskie korzenie. I tak jak Herren w ramach side projektu Savath & Savalas, to do nich sięga w swojej muzyce. Przede wszystkim do tradycji prostego, czystego grania – filigranowych, ale nieskomplikowanych gitarowych solówek na gorącą, tropikalną nutę. Ot, zmysłowa latynoska ornamentyka. Ale są też odpowiednie rekwizyty: okraszony polirytmiczną feerią przeszkadzajek czujny groove, ciepłe, miękkie klawisze, odbijającą się dalekim echem swingującą trąbkę, czy zawodzącą smutno harmonijkę. Jest wszystko, co potrzeba. Pozostaje tylko otworzyć Coronę i delektować się siestą. Jest to na pewno dużo przyjemniejsze niż willa Shauna White’a albo kolejny nastoletni dramat przeżywany przez Ryana Shecklera.

[Michał Nierobisz]