polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Sic Alps Napa Asylum

Sic Alps
Napa Asylum

Pierwsza płyta Sic Alps jako trio z Noelem Von Harmonsonem (dawniej Comets On Fire) w składzie trwa mniej więcej tyle, co ich dwa poprzednie long-play’e (?) razem wzięte. Ale Sic Alps bynajmniej nie zrezygnowali z formuły wprowadzonej na samym początku – krótkich, poszarpanych piosenek, w których retro-rock’n’rollowa, czy też power-popowa melodyka ściera się w nierozstrzygniętej walce z chropowatym brzmieniem i nonszalanckim wykonaniem. Wręcz przeciwnie, tylko w trzech z dwudziestu dwóch numerów panowie przekraczają trzy minuty, przekomarzając się z rockowymi metodami, tonąc w falach pogłosów, lawinach zgrzytów i z rozbrajającym luzem porzucając świetne pomysły na rzecz kolejnych. W sumie, po cholerę powtarzać melodie i patenty do znudzenia, skoro już po minucie wiadomo, że są fajne?

Zarejestrowana na ośmioślad płyta zdumiewa połączeniem garażowej surowości z selektywnością – być może Sic Alps grają programowo niechlujnie, ale operują dźwiękiem błyskotliwie i zależy im, byśmy to usłyszeli. Choć niektóre kawałki są ich najbardziej przystępnymi nagraniami w karierze, to jednak w swym kompulsywnym natężeniu album jest wyboistą podróżą. Sic Alps robią tutaj wszystko to, co wcześniej, tylko mocniej, lepiej i dłużej – akurat długość „Napa Asylum” jest trochę przesadzona. Ale pal sześć, bo mimo zalewu noise-popowych kapel nie znam drugiego zespołu tak komunikatywnie i przekonująco pakującego melodie w sam środek gitarowego zamieszania i nie potrzebującego rozkręcać wzmacniaczy do maksimum dla sprowokowania dysonansów i kontrastów. Bez pretensji do formalnej oryginalności rozkładającego garażowego rocka na czynniki pierwsze i lepiącego zabójczego Golema.

[Piotr Lewandowski]