Od kilku lat rozwijający swoje akademickie umiejętności na wyspach duet próbuje cementować podróżami i featuringami z rozmaitymi artystami z najwyższej światowej półki. Tworzy w ten sposób ulotne dzieła sztuki, które w połączeniu z muzyką stają się medium oddziałującym na wszystkie zmysły. Ze swoimi wizualizacjami odwiedzili już wiele wystaw i koncertów. Dobrze jednak, że pojawiają się również na naszym rodzimym podwórku – chociażby dzięki regularnej współpracy z festiwalem Unsound. Na temat sztuki przez wielkie SZ z Eweliną Aleksandrowicz i Andrzejem Wojtasem rozmawiał Marcin Gładysiewicz
Zacznijmy od początku. Kiedy tak naprawdę rozpoczęła się historia kolektywu Pussykrew? I co wydarzyło się na przestrzeni czasu, że teraz pracujecie już tylko w duecie?
Ewelina Aleksandrowicz: Pussykrew powstało z inicjatywy Andrzeja w 2004. Wtedy zaczął on produkować swoje wizualne podróże w oparciu o kasety VHS. Od tego czasu wiele sie zmieniło. Członkowie, podejście, sposób pracy – no i możliwości. Nasza współpraca nie rozpoczęła sie od razu. Każde z nas zajmowało się swoimi własnymi projektami artystycznymi. Andrzej w tym czasie był bardzo aktywnym VJ’em.
Andrzej Wojtas: Z Eweliną poznaliśmy sie w 2006 roku w Dublinie na koncercie Duran Duran Duran (śmiech). Ewelina z czasem zaczęła wspomagać Pussykrew swoimi pomysłami oraz chętnie występowała przed kamerą – od tego się zaczęło. W tym też okresie pozostali członkowie grupy zaangażowali się w inne projekty, a niektórzy po prostu nie mieli na to czasu. W związku z tym, że byliśmy zapraszani na rożne festiwale zaczęliśmy dużo podróżować i głównie dzięki temu nasza współpraca sie zacieśniła. Podobnie jak i my sami - ekspresja artystyczna również przeszła ewolucje. Na jednym z takich festiwali – Pixelache w Helsinkach gdzie występowaliśmy, poznaliśmy naszych przyszłych wykładowców i dyrektora Culture Lab - Atau Tanaka, który zaprosił nas na kurs magisterski. I tak oto jesteśmy tutaj – w Newcastle.
No tak, całkiem niedawno się broniliście. Po pierwsze – z jakim skutkiem, a po drugie - co oferuje szkoła w Newcastle, czego nie daje ta w Polsce?
Andrzej: Prac broniliśmy w zeszłym tygodniu i podobno z bardzo dobrym skutkiem, ale o oficjalnych wynikach dowiemy się za kilka tygodni. Generalnie jesteśmy zadowoleni z naszej wystawy końcowej. Finałowe projekty spotkały się z dużym entuzjazmem.
Ewelina: Dwa lata temu zaczęliśmy program magisterski digital media na Universytecie w Newcastle. Choć działa od zaledwie kilku lat, to Culture Lab jest już dość legendarnym miejscem. Jedna ze sztandarowych postaci nowych mediów - Atau Tanaka jest jego dyrektorem, a Jamie Allen, znany multimedialny artysta, jego zastępcą, więc jest dość ciekawie. W dużym skrócie - Culture Lab to centrum nowych mediów, które oferuje zarówno program magisterski, jak i doktorat, ale jest też mnóstwo rozmaitych research programów i rezydencji. Jest to dość otwarte środowisko, ze świetnymi ludźmi i idealnym klimatem do poszerzania swoich możliwości twórczych. CL oraz Newcastle przyciąga wielu interesujących artystów i kreatywnych postaci. Różnice w stosunku do polskich szkół na pewno występują, choć nie jesteśmy dobrymi adresatami tego pytania bo nie mieszkamy w Polsce już od 6 lat. Nasz kurs oparty jest o tzw. research practice, jest to proces bardziej samodzielny, zarówno organoleptycznie jak i teoretycznie. Podobnie jeżeli chodzi o przestrzeń i sprzęt w CL - daje to niesamowite możliwości. Dlatego czysto teoretycznie wydaje mi się, że różnice na pewno są. I to duże.
Dzięki temu, że mamy wielu przyjaciół w Londynie to łatwiej jest nam natomiast zauważyć różnice w stosunku do ich uczelni. I stąd wiemy ze CL daje o wiele więcej – przede wszystkim prężną, kreatywną społeczność, całodobowy dostęp do budynku i studia, sprzęt, dużo przestrzeni.
Andrzej: Różnice miedzy uczelniami w Polsce, a tymi w Anglii są – to prawda. Jeśli chodzi o formę nauczania na przykład– tutaj jest większy nacisk na samodzielność w zdobywaniu wiedzy czy indywidualną motywację, będąca podstawą do "wymiany" między ludźmi. Trzeba sie samemu przyłożyć i wykazać aktywnością. Mentorzy nie zawsze są obecni, gdyż podobnie jak my są aktywnymi artystami i często podróżują. Ale akurat to mógłbym zakwalifikować jako plus i minus jednocześnie. Zdecydowaną korzyścią jest natomiast fakt, iż mamy do dyspozycji niesamowity sprzęt i przestrzenie, a że społeczność tutaj jest niezwykle aktywna – następuje intensywna wymiana itd.
Nie wiem czy w Polsce istnieją tak rozbudowane programy nauczania i kierunki, (Interaction Design / Programowanie / Phisical Computing - czyli tzw. sztuka w połączeniu z technologią). Jednak z drugiej strony dokumentacja internetowa na te tematy jest tak obszerna, że każdy może zdobyć jakiś zakres wiedzy na ten temat nie uczęszczając na żaden kurs. Lecz na pewno innym i bogatszym doświadczeniem jest uczenie się od ludzi.
Ale przecież stoicie bo obu stronach - nie jesteście jedynie uczniami, ale również nauczycielami.
Ewelina: Andrzej był przez ostatnie dwa lata naszego kursu tzw. TA (Teaching Assistant) i pomagał studentom również w ich projektach i rozwiązywaniu problemów. Jednak to za dużo powiedziane, że stoimy po obu stronach - nasze doświadczenie, praca i umiejętności są niczym w porównaniu z tym, co reprezentują i co osiągnęli nasi wykładowcy, wiec to oni dowodzą całym tym instytutem. Andrzej ma plany aby w przyszłości zostać profesjonalnym nauczycielem. Tak więc przed nami jeszcze długa droga.
Andrzej: CL jest tworem o dość "rodzinnej" atmosferze, gdzie każdy ze studentów, artystów oraz pracowników ma swój indywidualny wkład w całe przedsięwzięcie i budowanie wspólnej kreatywnej platformy.
Czemu w takim razie służą i jak funkcjonują media? Słyszałem kiedyś historię, że ludzie podczas katastrofy WTC oglądali TV, by być dalej od wydarzenia, które widzieli przez okno.
Ewelina: Jak sama nazwa wskazuje media służą mediacji – pośredniczą w przekazywaniu i odbieraniu bodźców, informacji, emocji. Mogą być użyte w dowolny sposób, zależnie od intencji – do kontroli ogromnych mas ludzkich lub porozumiewania się rebeliantów z różnych zakątków danego kraju.
Media są przedłużeniem naszych funkcji. Donna Haraway powiedziała że w dzisiejszych czasach wszyscy jesteśmy chimerami i cyborgami, czyli hybrydami naszego ciała z elektronicznych urządzeń.
Andrzej: Przykład z WTC i reakcja ludzi wydaje się mieć miejsce dlatego iż w dzisiejszych czasach ludzie są coraz bardziej oddzieleni albo wręcz oderwani od rzeczywistości, wolą też być obserwatorami niż brać czynny udział, a media i telewizja stały sie ich"‘oknem na świat", za którym ślepo podążają. Jest to bardzo niebezpieczne.
Mark Tribe powiedział kiedyś, że „zastosowanie multimediów przyczynia się do wzmożenia i maksymalizacji sugestii”. W takim razie z kim Wy się porozumiewacie? Wolicie być narratorami czy raczej dajecie wolność interpretacji?
Andrzej: Nie lubimy binarnych rozwiązań. O wiele bardziej interesująca wydaje się gra, gdzie my wytwarzamy pewien nastrój i atmosferę, generując w ten sposób jakieś doświadczenia, choć z drugiej strony wolność interpretacji jest również ciekawa. Działamy bardziej jako katalizator, który jest początkiem pętli sprzężenia zwrotnego pomiędzy odbiorca a nami. Powstała w ten sposób sytuacja dostarcza wielu bodźców i może doprowadzić do transformacji postaw w sferze mentalnej.
Chcecie, żeby człowiek stał się w tej medialnej grze interaktorem, elementem większej całości?
Ewelina: Zależy nam, aby nasze prace silnie oddziaływały na obserwatorów, w sposób mentalny i/lub fizjologiczny. Dużo bawimy się naginaniem percepcji i kształtowaniem surrealnych wizji z prostych przedmiotów i krajobrazów.
Chcielibyśmy wprowadzać widza w tzw. odmienne stany świadomości lub dostarczać silne bodźce zarówno pozytywne jak i negatywne.
Andrzej: Staramy sie by proces mediacji był jak najbardziej transparentny, a co za tym idzie - relacja wytwarzana pomiędzy naszymi artystycznymi tworami a odbiorcą była płynna, ale przekaz powinien zawsze górować nad medium.
Tak naprawdę ciężko opisać mi Wasz styl. Z jednej strony multiplikacja, rytmizacja efektów – z drugiej dążenie do oszczędności, prostoty nawet - podczas ucieczki ze zgiełku w ciszę kontemplacji. Waszym pracom towarzyszą niesłychane emocje. Nie boicie się, że Wasza sztuka będzie w pewnym momencie naddatkiem rzeczywistości, wykwitem niepohamowanej inwencji? I co za tym idzie – nieprzyswajalna dla nieprzygotowanego odbiorcy?
Andrzej: Jednym z powodów dla których zainteresowałem sie video jako medium była idea simulacrum – czyli z jednej strony według Baudrillarda - to co tworzymy nie jest odzwierciedleniem rzeczywistości, ale staje siE prawdą samą w sobie - z drugiej fascynuje nas podejście Gillesa Deluze, który twierdzi, że wszystko stało się simulacrum, ale nie powinniśmy rozumieć tego pojęcia jako prostą imitację, lecz jako akt, w którym idea zostaje poddana wyzwaniom i przekształceniom. W naszych pracach wyrazem tego jest ciągła dekonstrukcja video jako materialnego medium, poprzez zmianę kodu lub fizyczną ingerencję. W naszych "czystszych" pracach odzwierciedla to nieustanna, ekstremalna modyfikacja czasu – slow motion jest jednym z głównych składników naszych prac. Jeżeli chodzi o dźwięk - ekstremalna sonifikacja naszych nagrań terenowych pozwala nam na modyfikowanie rzeczywistości, gdzie słuchacz odczuwa medium w sposób fizyczny, a powrót do ich surowego stanu, czyli ciszy staje sie momentem wejścia, w którym odbiorca ma możliwość identyfikacji.
Ewelina: Kiedy zaczynaliśmy - wszystko opierało sie o estetykę glitch, czyli świadome niszczenie i przetwarzanie materiału. Cyfrowy materializm przejawiał się i był zarezerwowany głównie dla setów na żywo, gdzie w zamkniętych, skończonych formach dawało się wyczuć nasza fascynacje kinem i video artem. Zawsze ważnym dla nas elementem był warsztat, który pozwala na elastyczną manipulację medium. Nasza praktyka artystyczna pokazuje fascynacje dwubiegunowością, lecz tym samym poszukuje wspólnych rozwiązań. Łączy przeciwstawne elementy w jedną całość. Warsztat, który znamy z kina, łączymy z surowością video artu oraz sztuka performatywną. Eksplorujemy ciało, fizyczność oraz transformacje i czas. W związku z tym tak jak wspomniałeś – często wystawiamy percepcję widza na próby.
Andrzej: Może wydawać się to śmieszne, ale jednak nie możemy uciec od głęboko wpojonego w polskiej kulturze romantyzmu. Gdzieś na początku naszej drogi przewijało sie pojęcie gesamkunstwerk. Jesteśmy wypadkową kultury, w której żyjemy trudno więc wymagać od nas, abyśmy podążali tylko jedną drogą.
Czym w takim razie – dzisiaj - jest dzieło sztuki? Czy ze względu na rozwój mediów elektronicznych nie powoduje to konieczności sformułowania jego nowej koncepcji i definicji?
Ewelina: Nie istnieje jedna ogólna definicja i koncepcja sztuki. Każdy ma wlasną, tak samo jak każdy ma swoją wlasna rzeczywistość i obraz siebie. Moja rzeczywistość nigdy nie będzie taka jak Twoja. Oczywiście to prawda, że przyjęta w przeszłości koncepcja sztuki ewoluuje i się zmienia, podobnie jak cała reszta. Jednak nikogo to już chyba nie zaskakuje - wydaje się to naturalne. Wydaję mi się, że rozwój mediów elektronicznych jest już dawno za nami. Dla nas zawsze wyznacznikiem dobrego dzieła sztuki była emocjonalna lub fizyczna reakcja podczas kontaktu w owym "dziełem". Ciężko powiedzieć, gdzie leżą granice sztuki i "niesztuki", gdyż wszystko jest obecnie płynne i sfery takie jak tzw. sztuka piękna, interaction design, sztuki performatywne i nowe technologie sie przenikają.
Przychodzą mi na myśl słowa Roberta C. Morgana, który w książce „artysta i globalizacja” powiedział „to co kiedyś było kiczem, obecnie przyjmuje pozę nowej awangardy”. Brakuje krytycznego spojrzenia? Czy jest to związane z modną kulturą recyclingu sztuki?
Ewelina: Być może brakuje krytycznego spojrzenia, ale niekoniecznie jest to związane z recyclingiem sztuki. Wydaje mi się, że recycling jest właśnie tą krytyczną postawą tzn. jego idea ściśle się z tej postawy wywodzi.
Andrzej: Kiedyś ulegaliśmy fascynacji avant popem z uwagi na jego krytyczną postawę, faktem jest, że i dziś pojęcie to zdeewaluowało się, ale to rzecz naturalna z uwagi na wchłanianie przez kulturę masową ostatnich bastionów wolnej myśli. Z drugiej strony, tylko od nas zależy jak wykorzystamy naszą kreatywną energię – wciąż jest nam bliska myśl Hakima Baya i jego TAZ (temporary autonomous zone). Równie interesującą pozycją jest „The practice of everyday life Michel de Certeau” gdzie opisuje on taktyki, dzięki którym szybko odzyskać możemy autonomię swoich działań. Zamiana ról pomiędzy kiczem a awangardą nie jest dla nas problemem – może to prowadzić do ciekawych połączeń i hybrydyzacji. Niebezpiecznym wydaje sie nadmierna komodyfikacja kreatywnych działań, co może prowadzić do fałszywego poczucia bezpieczeństwa. Wydaje nam się, że kreatywność jest pewną formą krytycznej postawy, ale kreatywność która jest poparta świadomością swojego miejsca w medium, w którym się działa.
Czy w takim razie zgodzicie się gdy powiem, że Wasza sztuka to uniwersalna praca artystyczna wynikająca z zespolenia różnych technik i motywów?
Andrzej: Nie wiem czy uniwersalna, na pewno nie jest dla każdego. Wcale nie chcemy wszystkich zadowolić.
Ewelina: Interdyscyplinarne przygody bardzo nas fascynują. Dlatego próbujemy łączyć różne składniki, czujemy się dobrze w wielu sferach, ale to nie znaczy że jesteśmy w każdej z nich profesjonalni. Inspiruje nas dźwięk, kształty, rzeźba, architektura, krajobrazy – tak samo jak elektronika, oprogramowanie czy zabawa z prądem (śmiech) Staramy się w organiczny i jednocześnie w spontaniczny sposób łączyć jedno z drugim. Większość naszych prac nie jest poprzedzona rozległym planem działania, często zdarza sie że pojawia się pomysł i pięć sekund później biegniemy z kamerą go urzeczywistnić. Następnego dnia budujemy kostiumy z plastikowych worków, a kolejnego robota, który sam rysuje. Wszystko staje się wiecznie tętniącą fuzją. Oczywiście czasem musimy mieć większy zarys działania i potrzebny jest koncept. Ale to co najbardziej nas interesuje, to właśnie akt działania, proces, akcja.
Jest tyle interesujących rzeczy i wiele do nauczenia i odkrycia, że jesteśmy wciąż głodni wrażeń i doświadczeń. Myślę, że w naszych pracach ten eklektyzm i spontaniczność widać. Jesteśmy niczym samowystarczalne dwu osobowe "kreatywne studio produkcyjne". Mamy również pewien dystans do sztuki i często lubimy bawić się kliszami, kontekstami i znaczeniami, igrając ze wspomnianym przez Ciebie kiczem.
Sztukę dawną cechował silny związek z filozofią, która dostarczała mocnych podstaw światopoglądowych i ideologicznych. Mam wrażenie, że współcześnie schemat jest odwrotny.
Andrzej: My działamy na dwa sposoby – te dwie sfery przenikają sie dość organicznie i trudno nam jest powiedzieć, gdzie jest początek. Filozofia pomaga nam tak samo jak i popkultura, to jest coś co nas kształtuje – świadomie lub nie. Natężenie tych schematów jest zależne od środowiska, w którym się przebywa.
A jak wygląda Wasz proces twórczy? posłużmy się tutaj przykładem najbliższej współpracy z HTRK na festiwalu Unsound – cały Wasz występ jest już w jakiś sposób zaplanowany? Macie bazę, którą na żywo – będziecie reinterpretować?
Ewelina: Współpraca zaczęła sie całkiem niedawno. Weszliśmy w kontakt, gdy poprosili nas abyśmy stworzyli 45minutowe DVD na ich trasę koncertową po USA. Mieliśmy na to niewiele czasu, ale bardzo chcielismy, żeby wszystko wyszło tak, jak zaplanowaliśmy. Nagraliśmy materiał we współpracy z parą performerek z Newcastle – Julie Watson i Kimberly Emeny - i zrobiliśmy kilka animacji.
Muzyka HTRK jest dla nas niezmiernie ważna, jest to jeden z zespołów, któryy zrobił na nas ogromne wrażenie kilka lat wcześniej, kiedy byliśmy na ich koncercie. Byliśmy szczęśliwi, że możemy razem coś wykreować. Łaczy nas wiele inspiracji, a ich ekspresja bardzo nam odpowiada – nasze wizje stanowią całość z ich hipnotycznymi dźwiękami.
Tak więc materiał jest gotowy, bedziemy go mixować na żywo podczas ich koncertu pt. „Music for the end of the World“ w Mandze w ramach tegorocznego Unsound Festiwal.
W innych przypadkach – tak zazwyczaj mamy bazę i improwizujemy. Wiemy z kim pracujemy, więc nie mamy problemów z przygotowaniem setu, który emocjonalnie i tematycznie bedzie odpowiadał danemu wykonawcy. A nasze wizje, zarówno jak i smaki dźwiękowe, jak już wspomnieliśmy są bardzo, bardzo eklektyczne.
No właśnie. Pracowaliście z muzykami z różnych stylistycznych biegunów. Na jednym Actress, a na drugim Few Quiet People. Jakie znaczenie ma dla Was muzyka? A może jednak łączy te projekty coś czego nie potrafię dostrzec?
Ewelina: Wydaję nam się, że pracujemy głównie z artystami, których muzyka jest w jakiś sposób silna emocjonalnie. Set Actressa rok temu na Unsound był niezwykle brutalny w swojej klasie. Było przepięknie. Natomiast FQP to kwintesencja melancholii i ambientowej nostalgii czy delikatności połączonej z uczuciem straty. Jeśli popatrzysz na nasze wizje z szerszej perspektywy zobaczysz, że jest w nich tyle kontrastów i antagonizmów, że niektóre z nich są dokładnym przeciwieństwem innych. Oscylujemy wokół słodkiej magii snu transcendencji oraz brutalnego materializmu. Kontrast jako dualizm i ekstrema, które są widoczne w każdym szczególe naszej egzystencji – fascynuje nas. Myślę, że to wszystko łączy się w emocjonalny wir o różnych amplitudach. To tak jak powiedziałeś przeciwstawne bieguny – ale jest między nimi cienka granica. Tak jak pomiędzy agresją a miłością.
Andrzej: Myślę, że Actress, HTRK czy FQP maja podobna siłę oddziaływania, jedynie amplituda jest inna. Ekstremalność i delikatność kontra zwiewność i mocne uderzenie, przeciwległe bieguny na tej samej linii bytu.
Zdarzyło wam się odrzucić propozycje współpracy tylko dlatego, że np. muzyka danego artysty "nie jest w Waszym guście"?
Ewelina: Wydaję mi się że jesteśmy szczęściarzami i że osobniki o podobnych gustach i wizjach dźwiękowo-muzycznych się przyciągają. (śmiech)
Zdarzyło się, ale na szczęście tylko raz lub dwa i byli to głównie znajomi, którzy zwrócili się do nas o stworzenie wizualnej oprawy do ich dźwięków. Jednak niestety nie czuliśmy tej muzyki, więc w odmowie byliśmy absolutnie szczerzy.
Wszystkie nasze kolaboracje były właściwe i uzupełniające w jakiś sposób. Zazwyczaj naturalnie przyciągamy ludzi o podobnych ekspresjach, również światopoglądowych. Jest więc obustronna fascynacja i magiczna energia niezbędna do współpracy.
Pracowaliśmy z różnymi artystami i każdy z nich był dla nas niezmiernie interesujący. A że nasz wachlarz odczuć jest dość różnorodny, dlatego bujamy się od ekstremalnej przemocy aż po niewinność, słodycz i tantryczne uniesienia. Być może to całe zróżnicowanie nas przyciąga? Doskonale odnajdujemy się w każdym z gatunków, o ile ma on jakiś ładunek. Mieliśmy to szczęście że pracujemy z ludźmi którzy nas fascynują i z którymi wiele nas w jakiś sposób łączy. Taka dynamiczna wymiana najbardziej nas interesuje. Zawsze musi być ten telepatyczny kontakt, dobry przepływ komunikacji oraz otwarte "kanały energetyczne" Jeśli tego brakuje współpraca taka umiera lub nie ma większego sensu.
Powiedzcie jak wygląda Wasz sprzęt podczas występów live?
Ewelina: Od kilku lat sprzęt ulega stopniowej redukcji, głównie ze względów czysto praktycznych, gdyż trudno jest podróżować z ogromnymi mixerami. A ponieważ nigdy nie byliśmy fanami puszczania klipów tylko z laptopa – było to konieczne. Sprzęt z biegiem lat ewoluował i w tym momencie używamy 3 laptopów ( Ja i Andrzej – Loopy i trzeci, który służy do maxowych, generatywnych animacji) Oprócz tego jeden duży mixer i dwa mini zbudowane przez Andrzeja do audio-reaktywnych, analogowych glitchów na żywo. A jeszcze 5 lat temu trzeba było wozić ze sobą odtwarzacze video (śmiech) Czasem używamy również kontrolerów zbudowanych na szybko z Arduino i kilku pokręteł. Głównie ze względów praktycznych - są malutkie i można je zabrać wszędzie.
W projekcie – Domestic Violence również używacie instrumentów, które sami stworzyliście. Te klasyczne, powszechnie dostępne Was nudzą, ograniczają środki wyrazu?
Ewelina: Generalnie wyznajemy równość wszystkich instrumentów i narzędzi – elektronicznych i analogowych. Wydaje nam się że używając każdego dostępnego narzędzia można wyrazić dowolny przekaz, żaden instrument z natury nie ogranicza, tylko osobiste preferencje się zmieniają. A że z natury lubimy eksperymentować i podejmować różnorakie wyzwania to nic nie stanowi dla nas przeszkody.
Zawsze byliśmy połączeni z dźwiękami. Muzyka była niezbędna, aby stać się jednością z obrazem. Od wielu lat nieoficjalnie graliśmy na czym się dało, a obecnie na zorganizowanych wspólnie ze znajomymi spotkaniach – Kira_Kira, podczas, których używamy przeróżnych zabawek – samplerów, pozytywek, keybordów, fletów, keoss padów, laptopów, perkusji, radia, dyktafonów, no-input mixerów czy gitar.
Jako grupa czujemy potrzebę nieograniczonej wolności dźwiękowej. Potrzeba takiego jamowania istniała od zawsze i nie było nigdy podziału na instrumenty wyższe lub niższe. Jesteśmy zafascynowani mocą dźwięków i oddziaływaniem ich frekwencji na ciało i umysł.
Projekt Domestic Violence zaczęliśmy w zeszłym roku. Już w momencie rozpoczęcia studiów mieliśmy zamiar nauczyć się budować własne kontrolery, głównie z powodów hobbystycznych, ale również praktycznych jak i politycznych. Zainteresowaliśmy się tzw. physical computing (programowanie + elektronika + łączenie kabli). Bawiliśmy się wcześniej nieco circuit bendingiem (hakowaniem urządzeń, przerabianiem ich) prądem i kabelkami (śmiech), ale to trochę inna bajka. Zawsze chcieliśmy sprawniej poruszać się w działaniach interaktywnych. Jednak dopiero tutaj, będąc w Culture Lab mierzyliśmy się z różnego rodzaju sensorami, które pozwalają kontrolować – dźwięk, obraz i inne urządzenia za pomocą dotyku, światła, gestu, nacisku, wrażliwości na ruch, temperatury, wibracji mięśni itp. – a to wszystko dzięki tzw. biosensors oraz platformie do programowania – Arduino.
Testowaliśmy różne sensory i alternatywne urządzenia i uznaliśmy, że są o wiele bardziej ciekawe niż pokrętła i przyciski. Zaczęliśmy używać pressure sensors (force sensitive resistors) dwa lata temu. A pierwszy prototyp kontrolera, który zbudowaliśmy był wtopiony w nasze ubrania, tak że mogliśmy grać dotykając siebie nawzajem. Byliśmy zachwyceni grą na tych sensorach – jest to niesamowicie fizyczny akt, gdzie nacisk dłoni decyduje o np. sile dźwięku lub efektu. Postanowiliśmy, więc zbudować mobilne kontrolery, które pozwalały sterować naszymi noise’owymi dźwiękami jak i obrazem. W 2009 roku zaczęliśmy interesować się również sferą interaktywną i rozpracowywać programowanie dźwięku za pomocą Max/MSP. Był to pasjonujący, organiczny proces i myślę, że nadal jesteśmy w jego trakcie. Wciąż budujemy kolejne prototypy naszych kontrolerów o rozbebeszonej estetyce lo-fi. Jednak budując nasz interfejs myśleliśmy głównie o tym, aby był dobrym nośnikiem dla naszych field recordingów – które potem wzbogacaliśmy dowolnymi efektami – i to jest właśnie sedno naszego noise’owego projektu domestic violence, czyli domowy hacking i agresywne katartyczne dźwięki.
Bardzo ważny dla nas – polityczny aspekt tej całej zabawy polega na tym, że etos DIY daje niesamowitą wolność. Pozwala na kreowanie dowolnych urządzeń bardzo małym kosztem – takich urządzeń, które będą funkcjonalne i dostosowane do osobistych potrzeb użytkownika. Niewielkie w wymiarach, praktyczne i urocze jednocześnie. Części można zamówić tanio z internetu i z pomocą życzliwych ludzi zrobić samemu swojego cyber potworka. Zamiast kupować gotowy produkt można go niemal samemu zbudować od podstaw i mieć tym samym osobisty stosunek do instrumentu. I właśnie na tym nam zależało – czuć intymne połączenie ze swoim instrumentem. Przy czym można to urządzenia dowolnie dekonstruować i przebudowywać – wiecznie zmieniając i nadając nowe funkcje!
W społeczności DIY istnieje również zasada wymiany wiedzy, doświadczeń, kodów, elektronicznych nowinek czy dzielenia się osiągnięciami w obrębie całej hackerskiej społeczności. I chyba to wydaje się najpiękniejsze.
[Marcin Gładysiewicz]