polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

Ars Cameralis 2011
Śląsk | 07-29.11.11

Ars Cameralis u swego zarania próbował w przestrzeni industrialnego okręgu katowickiego wytworzyć pozytywnie rozumianą modę i snobizm na wymagające skupienia dzieła kultury wysokiej, muzycznie rozpoczynając swoją przygodę od tytułowej kameralistyki. Gdy utworzono Instytucję Kultury Ars Cameralis Silesiae Superiosis, której dyrektorem został Marek Zieliński, festiwal podążał w kierunku eklektyzmu i braku ograniczeń gatunkowych, co jest widoczne w line-upie poszczególnych odsłon po dziś dzień.

Teogorczna edycja była jubileuszową. Dwudziesty raz wielbiciele ambitnej sztuki z całej Europy zjechali na południe Polski, odwiedzili pogranicze Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego, by rozkoszować się listopadową aurą święta kultury, która wykorzystuje industrialne podglebie i sieć teatrów,  klubów muzycznych, kin i galerii rozsianych po okręgu katowickim. Organizatorzy budują na powierzchni przemysłowej metropolii tektoniczną tkankę kulturową, w której porozumienie przebiega na poziomie wzajemnych gustów i pasji pochłania wytworów artystycznych najwyższej próby.

Dance Disco-Punk Funk Music

Najgorszym koncertem jubileuszowej edycji, a wręcz najgorszym odkąd Popupmusic bywa na festiwalu, był wystep hiszpańskiego El Guincho. Reklamowany jako melanż tropikaliów, dubowych, głebokich basów i tanecznej bryzy z Półwyspu Iberyjskiego okazał się niczym więcej, niż setem w klimacie bułgarskiej dyskoteki – z całym szacunkiem dla tej stylistyki - z wykorzystaniem elektronicznych padów, wokali i gitar, czy, jak określiła to jedna z uczestniczek festiwalu, miksem Enrique Iglesiasa z Bobem Marleyem. Zlewające się w jedno kompozycje, atmosfera niczym z tanecznych filmów klasy B, pozorna zabawa i brak głebszej myśli i idei – a do tego przecież przyzwyczaił nas Ars Cameralis, niezależnie od typu prezentowanej muzyki.

Występujący w roli gwiazdy i supportowani przez Dominika Gawrońskiego M83 zadowolili młodzież, która tłumnie pojawiła się w Hipnozie, jednocześnie porywając uczestników, którzy w latach 80. przeżywali swoją młodość. Nie od dziś wiadomo, że Anthony Gonzales odwołuje się w swojej twórczości do tego okresu, szczególnie na płycie "Saturdays = Youth". Koncert zdominowały jednak nagrania taneczne, głównie oparte o rytm, odtworzone z dysku sample, podkręcenie potencjometrów głośności do granic możliwości i efekty świetlne połaczone z dymem. Czyli z jednej strony: przerost formy nad treścią, z drugiej - nienajgorsza muzyka do tańca, jednak z tyłu głowy pojawia się pytanie: czy to nadal Festiwal Sztuki Kameralnej? Festiwal, który prezentuje publiczności zjawiska, które wybiegają w przyszłość, czy jednak zimowa wersja Off Festiwalu?

Zaskoczył I got you on tape, którzy na płytach wydaje się być kolejną wersją Interpol, czyli reprezentantem pieśni smutnych, mrocznych, depresyjnych. Wydawało się, że będzie to kontynuacja zeszłorocznego występu The National, czyli dalszego ciągu artystów z nurtu rocka turpistycznego (w skrócie i ślizgając się po powierzchni: Joy Division – Interpol – Editors). Szczęśliwie dla zespołu i festiwalu, nie zakończyło się na smutnych melodiach i tekstach facetów zapatrzonych w swoje buty i nieśmiało zerkających w stronę publiczności, a na dobrej interakcji z publicznością, wściekłej pasji grania (szczególnie perkusisty), dobrej współpracy w obrębie utworów wykraczających poza rockowy idiom i stereotyp - gdzieś na przecięciu refleksyjności i rockowej muzyki tanecznej z drugim dnem. Lekkie, sprawiacjące wrażenie improwizowanych partie gitarowe Jacoba Funcha zostały uzupełnione przez frazy syntezatora i klawiszy.

Porcją świeżości był również feerryczno-erotyczny show soulowego majstra i współczesnej inkarnacji Jamesa Browna: Charlesa Bradleya. Muzyka na przecięciu soulu i bluesa uzupełnionego sekcją dętą rozgrzała kinoteatr Rialto do czerwoności. Kooperacja, energia, radość, nostalgia, seksualność, miłość i pogoda ducha – niezależnie od sytuacji – cechowały ten koncert. Było w nim coś z rock'n'rolla z lat 50. wzbogaconego o erupcję funkowej energii z lat 70. i melancholię wczesnego bluesa, w którym najbardziej skrajne sytuacje są kwitowane pogodnym spojrzeniem w przyszłość, splinem będącym wyzwoleniem.

Tradycja

Koncert Jane Birkin był idealnym występem dla dojrzałej publiczności, która słucha muzyki tradycyjnej, nieeksperymentalnej, dla osób szukających klasycznych harmonii, ładnych melodii, poprawnego śpiewu. Artystka wystapiła z zespołem złożonym z japońskich muzyków, w którym kluczową rolę odgrywa pianista Nobuyuki Nakajima. Współpraca seksji dętej z rytmiczną i kierownikiem artystycznym zespołu współgrała z poetycko-dojrzałą aurą liderki, która raz po raz wychodziła do publiczności, zaskakując spacerem pomiędzy rzędami foteli Teatru Zagłębia w Sosnowcu. Im badziej w stronę wodewilu, atmosfery zadymionych klubów prezentujących francuskie chansons na scenie, tym robiło się ciekawiej, im więcej klasycznych harmonii, tym, niestety, więcej nudy dla odbiorców nastawionych na nowatorskie idee w muzyce.

Nonszalancki Bill Callahan (gitara akustyczna, głos) w towarzystwie Matta Kinseya (gitara elektryczna) i Neala Morgana (perkursja) nawiązał do songwriterskich i folkowych tradycji repertuarowych Ars Cameralis. Ich gra była w niewymuszony sposób przyjemna i zdecydowanie minimalistyczna: niemal melodeklamacyjna ekspresja wokalna lidera, balladowe brzmienie gitary akustycznej, niejednokrotnie oparty o sprzęgi i kilka dźwięków background gitarowy oraz rytmiczny szkielet perkusji, która również raczej nie wysuwała się na pierwszy plan stanowiły o spójności płynącego ze sceny przekazu. Miłym akcentem było wykonanie znanego w środowiskach alternatywnych utworu America z tegorocznej płyty Apocalypse. Szkoda, że tylko przez zaledwie dziesięc minut  - w końcówce jednego z utworów – muzycy odwołali się do post-beefheartowych klimatów grupy Smog, co było znacznym odświeżeniem neofolkowej, podbitej rock'n'rollowym nerwem formuły koncertu. Niemniej, koherentość wykonania, profesjonalizm muzyków i urok prezentowanej muzyki stanowiły o atrakcyjności jednego z najciekawszych występów tegorocznej edycji ArsCam.

Nowości i ciekawostki

Interesującym muzycznym aspektem festiwalu był krótki występ duetu Dominik Gawroński (DJ, producent muzyki elektronicznej) – Wojtek Bubak (gitarzysta Sensorrów), którzy akompaniowali poetom grupy Na dziko. Ich indywidualna prezentacja improwizowanych niemal w 100% przestrzeni generowanych przez Korga, Rolanda i gitarę przepuszczone przez kilkadziesiąt efektów, kontrolerów, looperów, modulatorów pożeniła skupiony ambient z contemporary music najwyższej próby. Czekam na więcej. Następujący po poetycko-muzycznej prezentacji koncert Spiętego znów wniósł w jublieuszową edycję porcję świeżości. Dobaczewski w swoim one-man show live jest znacznie bardziej brudny brzmieniowo, niż na wydanej dwa lata temu płycie, a przy tym niezwykle żarliwy, przekonujący i wciągający. Umiejętność podniesienia rangi dość wyświechtanej i raczej wyśmiewanej poza środowiskami żeglarzy estetyki szant wynika z aranżacji i tekstów Spiętego, nie to jednak jest w koncercie lidera Lao che solo najważniejsze. Za pomocą gitary, banjo i skromnego zestawu perkusyjnego podłączonego do efektów elektronicznych i looperów w pojedynkę potrafi zagarnąć dla siebie całą scenę i wciągnąć w świat swoich utworów publiczność, które niekoniecznie słyszała jego płytę.

Legenda

Gdy dwa lata temu pomiędzy koncertem Josephine Foster, a Andrew Birda akustyk Teatru Rozrywki odtworzył kultowe Hallogallo Neu, pomyślałem, że krautrock jest nurtem, który mógłby idealnie wpisać się w formułę festiwalu łączącego rózne gatunki sztuki. Minęły dwa lata i wyobrażenia, wydające się być jedynie marzeniem, zmaterializowały się na deskach sceny Jazz Clubu Hipnoza. Występ legendarnej grupy Faust był najciekawszym wydarzeniem muzycznym Ars Cameralis 2011. Już na samym początku festiwalu doświadczylismy jednego z naważniejszych koncertów w historii Katowic i miast ościennych. Ważnym, choć zdecydowanie nie najważniejszym aspektem scenicznej sztuki pionierów krautrocka były elementy performance'u, czyli wiercenie ciężkim sprzętem wewnątrz metalowej beczki, generowanie iskier na blasze za pomocą piły elektrycznej, czy malowanie obrazu i jednoczesne niszczenie go cementem z betoniarki, co było manifestem: sztuka służy do zabawy, muzyka ma służyć radości, spotkaniu, wymianie idei, choć bez nadęcia, bez stawiania siebie w roli proroków, wizjonerów, nadludzi.

Sednem występu była jednak warstwa instrumentalna, doświadczenie muzyków, ich wyobraźnia, kreowanie atmosfery za pomocą gitar, rozbudowanego zestawu perkusyjnego, klawiszy, looperów, przenikania się brzmień na wielu poziomach i kilkunastominutowych kompozycji, wśród których nie zabrakło Tell the Bitch to Go Home, Herbststimmung, La Sole Dorée z Something dirty, Faust meets Faust i Fresh Air na otwarcie koncertu, kilku improwizacji, gościnnego wystepu skrzypków z Polski i utworu Krautrock na zakończenie setu. Bardzo przestrzenne brzmienie, wielka wyobraźnia, doświadczenie i bezpośredni kontakt z publicznością zadecydował o wyjątkowości jednego w pierwszych koncertów jubileuszowej edycji. Idealnym supportem krautrockowców byli Band of Endless Noise, prezentujący kwaśno-psychodeliczne ballady z nowej płyty.

Muzyczną część Ars Cameralis zamknał Stephen Malkmus & The Jicks. Wyluzowana atmosfera wystepu oraz niezbyt liczna publiczność (Hipnoza zapełniła się trochę więcej, niż w połowie) i oldschoolowa, college-rockowa atmosfera wytworzona przez weteranów sceny indie porwała fanów niezależnego rocka, puentując festiwal niezobowiązującym, klikudziesięciominutowym występem.   

Resume

Gdy przyjrzymy się bliżej odslonom z ostatnich paru lat, okazuje się, że Ars Cameralis wpada w koleiny schematów. Od kilku lat matryca: Americana/folk z USA, singer-songwriter, zespól odnajdujacy się w nurcie post-coldwave, wokalista lub wokalista ocierający się o piosenkę autorską, zespół legendarny, odrobina muzyki poważnej, jest realizowana z – być może bezrefleksyjną – konsekwencją, co niekoniecznie odbija się na rozwoju gustów publiczności. Raczej utwierdza uczestików festiwalu w przekonaniu, iż te niekoniecznie najświeższe nurty muzyczne mają dziś wielkie znaczenie na mapie muzyki współczesnej.

Podczas dwudziestej edycji Ars Cameralis zabrakło jazzu i muzyki improwizowanej. Być może warto byłoby wrócić do poczatkowych idei festiwalu: muzyki kameralnej, jednak przefiltrowanej przez doświadczenia ostatnich dwudziestu lat, łączeniu kameralistyki i muzyki współczesnej z powstałymi w ostatnich dwóch dekadach nurtami muzycznymi. Wśród line-upu mogłoby pojawić się więcej artystów tworzących własne nurty muzyczne, niekoniecznie odwołujących się do gatunków już istniejących. Mimo tych uwag, dwudziesta edycja – mając spokojniejsze momenty w postaci koncertów odwołujących się do tradycji – podczas kilku wieczorów była mocno poruszająca z kulminacją w postaci otwierającego festiwal koncertu Fausta.

[zdjęcia: Łukasz Folda]

Faust [fot. Łukasz Folda]
Faust [fot. Łukasz Folda]
Faust [fot. Łukasz Folda]
Faust [fot. Łukasz Folda]
Faust [fot. Łukasz Folda]
Faust [fot. Łukasz Folda]
Faust [fot. Łukasz Folda]
Faust [fot. Łukasz Folda]
Faust [fot. Łukasz Folda]
Faust [fot. Łuka]
Stephen Malkmus & The Jicks [fot. Łukasz Folda]
Stephen Malkmus & The Jicks [fot. Łukasz Folda]
Stephen Malkmus & The Jicks [fot. Łukasz Folda]
Stephen Malkmus & The Jicks [fot. Łukasz Folda]
Stephen Malkmus & The Jicks [fot. Łukasz Folda]
Stephen Malkmus & The Jicks [fot. Łukasz Folda]
Stephen Malkmus & The Jicks [fot. Łukasz Folda]
Stephen Malkmus & The Jicks [fot. Łukasz Folda]
Stephen Malkmus & The Jicks [fot. Łukasz Folda]
Stephen Malkmus & The Jicks [fot. Łukasz Folda]
Bill Callahan [fot. Łukasz Folda]
Bill Callahan [fot. Łukasz Folda]
Bill Callahan [fot. Łukasz Folda]
Bill Callahan [fot. Łukasz Folda]
Bill Callahan [fot. Łukasz Folda]
M83 [fot. Łukasz Folda]
M83 [fot. Łukasz Folda]
M83 [fot. Łukasz Folda]
M83 [fot. Łukasz Folda]
M83 [fot. Łukasz Folda]
Charles Bradley [fot. Łukasz Folda]
Charles Bradley [fot. Łukasz Folda]
Charles Bradley [fot. Łukasz Folda]
Charles Bradley [fot. Łukasz Folda]
Charles Bradley [fot. Łukasz Folda]
Jane Birkin [fot. Łukasz Folda]
Jane Birkin [fot. Łukasz Folda]
Jane Birkin [fot. Łukasz Folda]
Jane Birkin [fot. Łukasz Folda]
Jane Birkin [fot. Łukasz Folda]
I got You on Tape [fot. Łukasz Folda]
I got You on Tape [fot. Łukasz Folda]
I got You on Tape [fot. Łukasz Folda]
I got You on Tape [fot. Łukasz Folda]
I got You on Tape [fot. Łukasz Folda]
El Guincho [fot. Łukasz Folda]
El Guincho [fot. Łukasz Folda]
El Guincho [fot. Łukasz Folda]
El Guincho [fot. Łukasz Folda]
The Band OF Endless Noise [fot. Łukasz Folda]
The Band OF Endless Noise [fot. Łukasz Folda]
The Band OF Endless Noise [fot. Łukasz Folda]
The Band OF Endless Noise [fot. Łukasz Folda]
The Band OF Endless Noise [fot. Łukasz Folda]
Dominik Gawroński [fot. Łukasz Folda]
Dominik Gawroński [fot. Łukasz Folda]
Wojtek Bubak/Dominik Gawroński [fot. Łukasz Folda]
Wojtek Bubak/Dominik Gawroński [fot. Łukasz Folda]
Spięty [fot. Łukasz Folda]
Wojtek Bubak/Dominik Gawroński [fot. Łukasz Folda]