„Rambo” świetnie nadawałoby się do ścieżki dźwiękowej „Czasu do Apokalipsy” AD 2011. Album Macieja Szymczuka i Łukasza Szałankiewicza wiedzie krętymi drogami tak jak wyprawa do kryjówki Waltera Kurtza, wciąż jednak pamiętając o wielkomiejskich gąszczach. Utworom utrzymanym we współczesnej stylistyce zahaczającej o dubtechno czy mniej oczywiste struktury opakowane gęstymi i uderzającymi bitami towarzyszy masa szmerów, hałasów czy brzmień o mocno etnicznej, a nawet tropikalnej konsystencji. Duszny i mroczny klimat jaki tu panuje świetnie pokazuje jak dwóch muzyków na co dzień penetrujących diametralnie odmienne obszary muzyki eksperymentalnej, potrafi połączyć siły w celu wykreowania materiału o zupełnie nowej jakości, mimo ciężkostrawności, jednocześnie brzmiącego bardzo świeżo i wciągająco. Pełno tu pogłosów typowych dla dubu, ale z jednocześnie rytmika i narracja jest bardziej wyrazista i potężniejsza. No i sam tytuł czy nazwy utworów, odwołujący się do jednego z najsłynniejszych bohaterów filmów akcji, wykreowanego przez Sylwestra Stallone, puszcza do słuchacza oko, aby zachować odrobinę dystansu przy słuchaniu płyty. W jednym z utworów objawia się jako pokrzykiwanie grupy znajomych, wśród których jeden zgrywa bohatera, tytułowego Rambo. Aabzu na nikogo się nie zgrywają i do niczego im nie śpieszno, ale ten krążek, brzmieniem i pomysłami zachwyca na każdym kroku.
[Jakub Knera]