Nie minął jeszcze rok od spektakularnej trasy Sufjana Stevensa opartej o „The Age of Adz”, a już nadarzyła się okazja zobaczenia go z nowym programem. Wymieniłem jego, bowiem „Planetarium” tria Sufjan Stevens (wokal, klawisze), Nico Muhly (pianino, celeste, dyrygencja), Bryce Dessner (gitara elektryczna) na kwartet smyczkowy Navarra String Qyartet i septet puzonistów New Trombone Collective, ze wsparciem perkusisty Jamesa McAllistera (znanego np. z zespołu Sufjana) było cyklem utworów wyraźnie pochodzących od Sufjana, przynajmniej na poziomie całościowego zrębu oraz melodii. Wśród jedenastu kompozycji, poświęconych planetom układu słonecznego, Słońcu i Księżycowi, dziesięć miało teksty, Sun było instrumentalnym interludium. Kruche melodie, rozmach w operowaniu dynamiką, skłonność do pewnego patosu równoważonego delikatnością były wyraźnie Sufjanowe, podobnie jak skontrastowanie wyżej wymienionego instrumentarium lekko toporną elektroniką oraz nadmiarem autotune’a na wokalu. Pod pewnymi względami można było ten program odebrać jako brzmieniowo odmienną kontynuację wątków z „The Age of Adz”, z tym, że bez Muhly’ego nie wyobrażam sobie takiego poprowadzenia kwartetu smyczkowego. Do przerysowania sekcji dętej Sufjan zawsze miał przecież skłonność. Premiera tego programu odbyła się trzy dni wcześniej w Holandii, występ londyński był trzecim. Słychać było pewną surowość, niedopięcie aranżacji, zwłaszcza w pierwszej części koncertu, w której muzycy byli wyraźnie spięci i Sufjan nawet podkreślił, że to „work in progress”. Poźniej, bodajże od utworu Saturn (próbki z warsztatu na MusicNOW w Cincinnati łatwo znajdziecie na YT), zespół nabrał luzu, Muhly pewniej wyeksponował kwartet, całość nabrała rumieńców. Kolejne koncerty zaplanowane są w maju w Sydney, gdyż tamejsza opera jest współproducentem projektu. Miejmy nadzieję, że na tym się nie skończy – materiał zasługuje na album i kolejne występy.
Pierwszą część koncertu wypełniły utwory każdego z bohaterów wieczoru na kwartet smyczkowy (Dessner zagrał na gitarze we własnym, na taki kwintet), które, co tu dużo mówić, nic szczególnego nie przyniosły, wręcz rozczarowały. Na szczęście po przerwie było o niebo lepiej. Zdjęcia niestety dało się zrobić tylko partyzancko, Barbican nieszczególnie chciał współpracować w tym względzie, ale liczę, że co nieco udało się uchwycić.
[zdjęcia: Piotr Lewandowski]