Niewiele przesadzę stwierdzając, że Blondes pozwolili mi przetrwać zimę i schudnąć 2 kg. Mocno ograniczona czasowo, słuchałam ostatnio muzyki głównie ćwicząc na siłowni i dojeżdżając do pracy. Skojarzenia z Blondes mam więc dwa: rytmiczne poruszanie nogami na stepperze i czekanie na autobus w zacinającym deszczu, z melodyjnego przytupu oczywiście nie rezygnując. Do jednego i drugiego album Blondes ze swoim letnim klimatem radosnej potańcówki na tropikalnej wyspie, pasuje perfekcyjnie.
Jednak w każdym utworze impreza ta zmienia nieco klimat – w miarę rozwijania się albumu duet ujawnia szereg inspiracji z zupełnie różnych miejsc muzycznej mapy. Na przykład otwierający płytę Lover jest plemiennym rytuałem, atakującym hipnotycznym zaśpiewem i zarażającym psychodelią, który musi skojarzyć się z Ed is a portal Akron/Family. Innym razem Blondes zalewają tanecznymi, słonecznymi rytmami Wine i Water, natomiast Gold przynosi ze sobą echa niemieckiej sceny syntezatorowej z przełomu lat 70. i 80. A wszystko to perfekcyjnie rytmiczne, pozwalające utrzymać tempo ćwiczeń na siłowni i powstrzymujące przed utratą ciepła na deszczu.
Słuchając tego albumu aż trudno uwierzyć, że wszystkie utwory to improwizacje zagrane za pierwszym razem od razu w całości. Blondes postępują zgodnie z jedną zasadą kompozycyjną: zaczynają od jednego zapętlonego motywu, sampl aczy fragmentu linii basu, by w dalszej części utworu nałożyć na tę bazę kolejne warstwy dźwięków, co przypomina oparte na mikrosamplach najlepsze kompozycje The Field. Jednak w odróżnieniu od Axla Willnera, zamiast precyzyjnie przyciętych sampli, Blondes stosują rozmycia i psychodeliczne efekty, dzięki czemu słuchając ich najnowszego wydawnictwa nie sposób się nim zmęczyć. Z każdą kolejną minutą Zach Steinman i Sam Haar udowadniają, że słuchacz, który mógłby pomyśleć, że wie, czego spodziewać się za chwilę, jest w błędzie.
Na właściwym albumie tworzącego w Nowym Jorku duetu znalazło się 8 utworów zestawionych na zasadzie przeciwieństw lub wariacji na swój temat w 4 pary (Lover/Hater, Business/Pleasure, Wine/Water, Gold/Amber). Poza dwoma ostatnimi utworami, pierwsze 6 ukazało się już w 2011 na trzech winylowych singlach. Być może Żeby zostać posądzonymi o wydawanie jedynie zbioru singli, artyści poza dwoma nowymi utworami zdecydowali się dodać dodatkowy krążek z remiksami, których autorami są m.in. Andy Stott, Robert Miles i Teengirl Fantasy. Trudno określić, czy było to słuszne posunięcie – złożony z dwóch, około godzinnych płyt album stał się zbyt długi i ciężkostrawny. Nużąca chwilami powtarzalność utworów niemal narzuca konieczność odpoczynku między oryginalnymi i zremiksowanymi kompozycji. Z drugiej jednak strony, płyty, które są dla słuchacza wymagające, dają zwykle więcej satysfakcji, w związku z czym myślę, że z Blondes spotkamy się jeszcze nie raz, choćby czytając podsumowania najlepszych płyt bieżącego roku.
[Aleksandra Prejs]