Na swój sposób „Concerning The Entrance Into Eternity” zaczyna się tam, gdzie „The Joy That Never Ends” się kończyło. Wtedy po raz pierwszy elektryczna gitara Jima Jarmuscha rozwinęła przestrzeń wokół oszczędnej, palindromicznej gry lutni van Wissema. Na tej płycie panowie tworzą już pełnoprawny duet, który ma pomysł na wspólną płytę i realizuje go błyskotliwie. Ich wspólne granie przenika wzajemny szacunek dla przestrzeni partnera. Wissem jest wywrotowcem, jeśli chodzi o formę muzyki na lutnię, ale zarazem skrajnym minimalistą, jeśli chodzi o grę – symetryczne repetycje prowadzi bez potrzeby nawarstwiania i rozładowywania napięcia. Choć nie stroni od melodii (choćby w uroczym utworze tytułowym), to jest w nich zwięzły i gra cicho na swym suchym, prawie pozbawionym rezonansów instrumencie. Jarmusch kontrapunktuje staccato lutnisty uważnymi chmurami i maźnięciami, niemal nieprzerwanym strumieniem tonów. Grając głównie na drugim planie, umiejętnie intensyfikuje dynamikę sonicznego pejzażu. W drugiej połowie płyty Jarmusch przejmuje główną rolę melodyczną wokół stabilnych figur lutnisty, a raz staje się nawet wokalistą, w monodeklamacji wieńczącej album. Zapożyczone z pism szwedzkiego filozofa i teologa Emanuela Swedenborga tytuły utworów sugerują mistyczne odczytanie całości, ale religijny kontekst nie wydaje się niezbędny – medytacyjny walor „Concerning The Entrance Into Eternity” wynika przede wszystkim z sugestywności wyważonych pomysłów duetu, a odkrywana przez niego wspólna przestrzeń fascynuje od pierwszej do ostatniej sekundy.
[Piotr Lewandowski]