polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

OFF Festival 2012
Katowice | 02-05.08.12

Trzecia edycja OFF Festivalu w katowickich Trzech Stawach ukazała festiwal o ukształtowanej formule – z programem eklektycznym, choć o dominującej pozycji muzyki gitarowej; ze stylistycznymi szufladkami mocno zróżnicowanymi, lecz de facto wyznaczonymi już przez ubiegłoroczną, przełomową pod tym względem edycję. Najważniejszy moment transgresji przyszedł na sam koniec festiwalu dzięki Swans. Obsadzeni wzorem ubiegłorocznej Primavery w roli apokaliptycznego finału, Swans zaprezentowali nowy program złożony z utworów z nadchodzącej płyty The Seer oraz jeszcze nowszych kompozycji i wyraźnie pokazali, że apokalipsa nie może być cicha i grzeczna. Wracając do nazwy Swans, Michael Gira połączył brutalną ekspresję pierwszej odsłony grupy z neo-folkowymi technikami, jakie wypracował w Angels of Light oraz solo, i osiągnął nową jakość brzmieniową, co zaowocowało legendarnymi już koncertami w ubiegłym roku. Teraz Gira zsunął piosenki na drugi plan i podporządkował wokale nieubłaganej logice instrumentalnej nawałnicy, tworząc rzecz nieco trudniejszą w odbiorze. Pierwsze pół godziny nie zapowiadało późniejszego katharsis – Gira, apodyktyczny świr z obsesją kontroli, każdym z pierwszych trzech utworów tak jakby rozpoczynał koncert na nowo, strofując muzyków i poszukując zespolenia. Gdy wreszcie ono przyszło, usłyszeliśmy muzykę odkrywającą kolejne kręgi swansowego piekła.

W połowie lipca Gira opublikował dwugodzinną setlistę na nadchodzącą europejską trasę i wówczas można było się zastanawiać co z niej wybierze na przewidziany na 1h20min katowicki koncert. Jak się okazało, wybrał (prawie) wszystko, kontynuując występ mocno ponad planowy czas. Testowanie wytrzymałości słuchaczy muzycznej i emocjonalnej sile występu wychodziło tylko na dobre – bądź co bądź przekraczanie granic nie musi być pakowane w godzinnych porcjach. Prowadziło jednak do nieuchronnego konfliktu z zarządzającymi sceną, zwieńczonego wtargnięciem jednego z nich, wyłączeniem dwóch wzmacniaczy oraz utarczką słowną połączoną z gwałtowną gestykulacją. Po zejściu ze sceny dwóch muzyków, zespół chwilę później skończył, żegnany kilkunastominutową owacją publiczności. Sytuacja oczywiście jest kontrowersyjna, ale w sumie nie zaskakująca – wyznaczając Girze rolę jeźdźca apokalipsy, oferując mu główną scenę na zamknięcie festiwalu, można było się liczyć z tym, że on się z niczym liczył nie będzie, dając upust swojemu muzycznemu absolutyzmowi i dając najważniejszy koncert festiwalu.

Tegoroczna edycja miała trochę „legendarny” charakter, a średnia wieku tzw. gwiazd dobrze przekroczyła pięćdziesiątkę. Najliczniejszą publiczność ściągnęli w sobotę Iggy & the Stooges, których koncert zdawał się wyreżyserowaną i profesjonalnie odegraną wariacją na temat koncertu The Stooges sprzed lat (którego oczywiście nikt w naszej redakcji nie widział). Trzeba przyznać, że był dobrze zagrany i zaśpiewany, jednak zarazem był trochę smutnym widowiskiem – zrozumiałe, że starsi panowie nie wszystko dają radę wykonać jak za młodu, ale że się momentami zachowują jak nastolatki, to trochę wstyd. Urodzony rok po Iggym Charles Bradley i jego o pokolenie młodsi Extraordinaires po raz pierwszy w historii Offa zaprezentowali klasyczny, charakterny soul z nutką funku. Bradley ma niezwykłą charyzmę i kapitalny głos, jego zespół zaś doskonałe, ciepłe i pełne brzmienie, jednak zabrakło trochę kompozycji, które utrzymałyby koncert na równym poziomie przez godzinę. Do czarnych brzmień powrócił w niedzielę DâM-FunK, których świetna energia, rytm, mix boogie i funky pokazały, że nawet przy skromnej oprawie można stworzyć widowisko, wystarczyła znakomita muzyka i groove.

Jak różne może być życie po Sonic Youth pokazali na przestrzeni 24 godzin Thurston Moore i Kim Gordon. Thurston zagrał z trójką muzyków, z którymi gra od premiery Demolished Thoughts, choć przez cały ubiegły rok był to zespół akustyczny, na dodatek z harfistką w składzie. Teraz jako kwartet zagrali wyłącznie elektrycznie, zaprezentowali tylko jeden utwór z Demolished Thoughts, kilka z Psychic Hearts i parę nowych (cztery z nich można ściągnąć stąd). Swoiste work in progress nieco nonszalanckiego Thurstona, zamieniającego Samarę Lubelski w basistkę i grającego utwory czasem będące raczej szkicami niż dopracowanymi formami, nie było pewnie wymarzonym przez wielu pierwszym koncertem Moore’a w Polsce, ale cóż, w takim akurat momencie do nas trafił. Nam udało się go zobaczyć na przestrzeni roku kilkukrotnie, każdy z tych koncertów był zdecydowanie inny, katowicki ponownie zaskoczył i był jednym z najlepszych rockowych momentów festiwalu.

Kim Gordon i Ikue Mori dały zaś na Scenie Eksperymentalnej koncert improwizowany, chropowaty i rozmazany, będący swoistym performansem Kim, zwłaszcza, że zagrała bez efektów gitarowych (które chyba ktoś źle podpiął) i zrekompensowała to fizycznym naginaniem możliwości instrumentu. Gitarę i głos wzbogacały elektroniczne faktury i wizualizacje wykorzystujące prace autorstwa Gordon. Bliski nagraniom w cyklu SYR (obie panie wraz z DJ Olive w 2000 roku jeden SYR przecież popełniły), nieco ponad półgodzinny występ był wciągający, osobisty i zmuszający do reakcji – wyróżnił się in plus na tle całego festiwalu, na którym takich udanych sytuacji ad hoc trochę zabrakło. W sumie był to jeden z nielicznych faktycznie eksperymentalnych momentów na Scenie Eksperymentalnej. Dobrze, że refleksja Kim nad upływem czasu wykracza ponad firmowanie linii Urban Outfitters dla starzejących się hipsterów.

Wyjątkowy i eksperymentalny był też doskonały koncert, jaki dał Colin Stetson, który co prawda zagrał materiał dokładnie skomponowany, ale oryginalnie wykorzystujący możliwości saksofonu i na żywo imponujący. Wykorzystując kilka mikrofonów, w tym jeden przyklejony do szyi, Stetson ukazał surowsze oblicze utworów z Judges oraz nowe utwory. Biorąc pod uwagę, jak rzadko koncertuje on w Europie, z pewnością było to jedno z wydarzeń festiwalu.

Również Papa M dał koncert genialny, jeden z najlepszych całego weekendu. Wciągająca muzyka o bardzo przestrzennym brzmieniu, opartym jedynie na gitarze elektrycznej i basowej sprawdziła się świetnie, także dzięki swoim hipnotyzującym naleciałościom. Pozytywnym zaskoczeniem na Scenie Eksperymentalnej okazał się koncert kwartetu Spectrum Petera Kembera, najciekawszy z psychodelicznych momentów festiwalu. Zawiodło bowiem Bardo Pond, którzy cały koncert poświęcili piosenkom, porządnym, ale jednak nie wykorzystujących potencjału tego składu, w pełni objawiającego się w instrumentalnych, otwartych jammach. Zwarte i drapieżne piosenkowe formy świetnie sprawdziły się natomiast w wydaniu Ty Segalla oraz Pissed Jeans, jedynego noise-rockowego akcentu tegorocznego Offa. Co prawda koncert tych ostatnich momentalnie przywodził na myśl The Jesus Lizard, ale wobec intensywności występu można przymknąć na to oko. Bardzo dobrze wypadli The Antlers, z wrażliwością i pewnością zarazem prezentujący swój niełatwy przecież scenicznie materiał. Na tej samej scenie, czyli Leśnej wystąpiły też dwa zespoły zakorzenione w latach 1990. Mazzy Star dołączyli do grona reaktywacji, które porządnie i ze szczegółami pozwalają przeżyć na nowo muzykę, o usłyszeniu której na żywo większość z nas mogła kiedyś tylko pomarzyć, co jest cenne, ale też niewiele poza sentymentem przynosi. Stephen Malkmus and the Jicks to muzyka ostatnich kilku lat, ale koncepcyjnie z ubiegłego wieku i koncerty tego składu to solidny indie-rock, ale nic ponadto – przy którymś już podejściu do niego nie możemy się do końca przekonać. Dobry, ale pozostawiający lekki niedosyt koncert dali Kurt Vile & the Violators, których chyba trochę przedwcześnie ogarnęło rozprężenie związane z zakończeniem europejskiej trasy. Koncert miał momenty i świetnego lidera, ale widzieliśmy dużo lepsze w ich wydaniu i miejmy nadzieję, że zobaczymy ich w Polsce ponownie, zwartych i gotowych. A idealny na popołudniową porę pop z bogatą ornamentyką zaprezentowali Fanfarlo.

Od pierwszego przedpremierowego koncertu z materiałem z Gloss Drop wiosną ubiegłego roku, występy Battles jako trio budzą w nas mieszane uczucia i podobnie było tym razem. Choć ograne już nowe numery mają koncertowy potencjał i dobrze wykorzystują połyskliwe brzmienie grupy, to zespół niepotrzebnie wiąże się masą ampli, niepotrzebnie też wraca do hitów nagranych jeszcze z Braxtonem („Atlas”, „Tonto”), który wypadają blado, zwłaszcza gdy pamięta się dawne koncerty kwartetu. Widok tak kapitalnego gitarzysty jak Ian Williams pląsającego między klawiszami, naciskającego pojedyncze klawisze i zmagającego się z odchylającym się niewygodnie dzwonkiem w „Dominican Fade” wzmacnia wrażenie, że Battles nie realizują swojego potencjału.

Koncerty zespołów metalowych i afrykańskich unaoczniły natomiast, że wypełnienie tej samej idei programowej nowymi nazwami nie musi oznaczać sukcesu. Na metalowym poletku był wręcz spory zawód. Converge zagrali bez życia, bez brzmienia, znaczną część koncertu spędzając w średnich tempach a la Neurosis, a nie w tym tkwią ich przewagi. Premierowy wspólny koncert Tides from Nebula i Blindead nie przyniósł odpowiedzi na podstawowe pytanie o cel tej współpracy – na poziomie kompozycyjnym i brzmieniowym zobaczyliśmy styl jednej grupy obok stylu drugiej, bez nowej jakości, a gładkie brzmienie wręcz dziwiło wobec obecności na scenie czterech gitar, dwóch basów i dwóch perkusji. W przypadku Baroness to właśnie kompozycje i brzmienie okazują się wątpliwe – ich dopracowany sceniczny wykon jest bardzo „metalowy”, niestety piosenki stały się wręcz popowe i to połączenie jest dość irytujące.

Muzykę z Afryki reprezentowali Shangaan Electro i Group Doueh. Ci pierwsi to na żywo barwny taneczno-wokalny kolektyw z mózgiem projektu Nozinją w roli didżeja wciskającego play. W tym względzie akurat nie było niespodzianki, objazdowa dyskoteka z Limpopo taka właśnie musi być, ale szkoda, że na Scenie Eksperymentalnej zabrzmiała tak cicho, co odebrało jej część uroku. Group Doueh natomiast przeszli w ostatnim czasie znaczną zmianę brzmienia, niestety na minus. Podobnie jak na marcowej trasie, zagrali z syntezatorem, z którego wydobywały się też zaprogramowane linie basu, sam Doueh surowe, dzikie brzmienie gitary zastąpił quasi-funkowymi efektami, raz nawet otarli się o reggae. Świetna wokalistka i dobre melodie czynią ich w tym wydaniu przyjemnym, pulsującym zespołem, ale przecież nie w tym, tylko w surowości i gitarowej pirotechnice tkwi siła ich nagrań. Szkoda, że poszli w taką piknikową stronę.

Mocna w tym roku była elektroniczna część programu, której wydarzeniem był dawno na scenie nie widziany duet anbb, czyli Alva Noto i Blixa Bargeld. Mimo trudnych jak na wymagania ich muzyki warunków akustycznych, przejmujące niby-piosenki stworzyły fascynujące połączenie abstrakcji i narracji, człowieka i maszyny (nieoczywista granica między głosem Blixy a jego przetwarzaniem nieodłącznie zdumiewa). Alva Noto zagrał też dzień wcześniej na koncercie otwarcia z bardzo dobrym, wyrazistym setem. Można się jednak zastanawiać, czy nie lepiej byłoby zamienić te występy – anbb w septycznych warunkach CKK mogliby w pełni ukazać dynamikę swojej muzyki i jej quasi-teatralny charakter, set anbb na Scenie Eksperymentalnej też by się sprawdził i można by się do niego poruszać. Na pewno na takiej zamianie straciłby Matthew Herbert, bo bezlitośnie obnażyłaby ona pustkę i banał zaprezentowanego przez niego projektu „One Pig”. Herbert wydaje się swoistym Damianem Hirstem współczesnej elektroniki – tworzącym pseudo-artystyczne narracje pełne truizmów i dyrdymałów ze śmiertelną powagą na twarzy, operowanie atrybutami codzienności przez obu panów wrażenie podobieństwa wzmaga. W „One Pig” dość miałka forma muzyczna i rozdęta formuła wykonawcza (słoma na scenie, zagroda z drutów uruchamiających sample) łączyła się z łopatologiczną nawigacją przez opowieść (przebieranie przez jednego z wykonawców kitli z nazwami miesięcy wypisanymi na plecach, sugerujące upływ czasu), której oczywisty przebieg i zakończenie przełamane miały być iście hirstowskim zabiegiem przyrządzania potrawy na scenie.

Szwankujące nagłośnienie na Scenie Eksperymentalnej dało się też we znaki Demdike Stare, których hipnotyzująca muzyka pasowała tam idealnie. Ale tak szczegółowej i drobiazgowo tworzonej muzyki nie można odbierać wytężając słuch, a zdecydowanie było za cicho. Nie sprzyjała też pora dnia – duet ze swoimi rozbudowanymi wizualizacjami byłby dużo bardziej komunikatywny grubo po północy. O takiej porze wystąpili za to Shabazz Palaces, którzy zagrali ciekawie, ale jakby zbyt imprezowo. Niektóre z kompozycji zagrali w całości, ale za szybko przeskakiwali między poszczególnymi utworami i koncert ten raczej przypominał szybki mixtape, a nie spójny narracyjnie występ. Chociaż brawa za układy choreograficzne się należą. Za to w namiocie Trójki rapowy pazur i energię pokazała filigranowa Dominique Young Unique, występująca co prawda z podkładami z laptopa, ale z gracją. Jedynym elektronicznym zespołem, który wylądował na otwartej scenie byli Atari Teenage Riot, których reaktywacja przyniosła pewne odświeżenie elektronicznych akcentów i ten sam polityczno-energetyczny ładunek. Na Scenie Leśnej sprawdził się on doskonale, ATR są jednym z tych zespołów, które zobaczyć warto nawet jeśli się nie jest ich fanem, choć trzeba być naprawdę fanem żeby to doświadczenie powtarzać.

Na tegorocznym Off można też było dostrzec, że rodzime około-elektroniczne granie na wysokim poziomie stoi, choć wczesna pora koncertów trochę atutów muzykom odbierała. Jednym z objawień festiwalu okazała się Piętnastka. Materiał na płycie (a właściwie kasecie) ma bardzo kameralny charakter, skupia się na elektronicznych próbkach, takich instrumentów jak akordeon, syntezatory, gitary i organy. Na koncercie były one często prezentowane w formie zapętlonych loopów, ale rewelacyjnie podbił je grą na perkusji Hubert Zemler, co nadało kompozycjom Kurka wręcz krautrockowej, tanecznej rytmiki. Rewelacja. Po kilku latach przerwy na Off wrócił Jacaszek. Dość przypomnieć, że poprzednio w Mysłowicach grał o właściwej swej muzyce, nocnej porze, a teraz kiedy jeszcze było jasno. Wystąpił z dwójką muzyków obsługujących klarnet i klawesyn, jednak trochę ciężko było odnaleźć co jest grane na żywo, a co puszczane z sampli lub raczej – po co dublować brzmienia instrumentów z pamięci komputera, skoro są one obecne na scenie? Jeśli był to reichowski chwyt, to nie w pełni czytelny. Trio kiRk na półgodzinnym koncercie nie wracało już do ubiegłorocznej płyty, dzięki której przecież do szerszej świadomości i na Off trafiło. I bardzo dobrze, bo przy ich instrumentarium improwizacja jest zarazem pożądana, jak i nieoczywista. Koncert pozwala wyglądać kolejnych dokonań zespołu z ciekawością, choć umieszczenie go na sam początek festiwalu de facto wykluczyło głębsze przeżycia.

Polskie zespoły regularnie kończą swoje występy przed rozkręceniem się festiwalowego dnia i przed zespołami zagranicznymi, co trochę marnuje potencjał przynajmniej niektórych z nich. Jedyny w tym roku wyjątek od tej reguły przyniósł jeden z najciekawszych i najlepszych koncertów całego festiwalu. Mikołaj Trzaska stworzył muzykę, która rozwinęła jego ścieżkę dźwiękową „Róży” Wojciecha Smarzowskiego w skupiony, czerpiący z jazzu, kameralistyki i improv koncert, prowadzony przez interakcję trzech instrumentów dętych, dwóch kontrabasów i perkusji. Genialny koncert, który jednak w pełni przeżyć mogło relatywnie niewielu widzów – po pierwsze, znów było dość cicho, po drugie, duża część publiczności postanowiła usiąść, zmniejszając pojemność namiotu o co najmniej jedną trzecią i skutecznie uniemożliwiając wejście wielu osobom, które odeszły z kwitkiem. Warto się następnym razem zastanowić, jaki jest skutek własnego „komfortu” dla innych.

Drugim wyjątkowym wydarzeniem w polskiej części programu były występu BNNT, którzy co prawda na sam festiwal nie dotarli, bo i po co. Wypracowana przez duet metoda grania w przestrzeni publicznej, zaskakującego soundbombingu wprowadzającego przypadkowych odbiorców czasem w konfuzję, czasem w zachwyt, dużo lepiej wyraża twórczość duetu niż niegdyś koncerty w salach. Przemyślane brzmieniowo i plastycznie dźwiękowe interwencje rozpoczęły się w czwartek między koncertami w CKK, by przez kolejne dni przetaczać się przez miasto, z festiwalowym polem namiotowym o poranku włącznie. Przy tej okazji premierę miała ich debiutancka płyta, na której BNNT stworzyli rzecz pokrewną brzmieniem i formą, ale niejako równoległą do występów, wzbogaconą udziałem innych muzyków i post-produkcją, a na dodatek pięknie wydaną. Brawo.

Na Offowych scenach pojawiło się też parę doświadczonych polskich zespołów, choć dla niektórych był to debiut na festiwalu: Kristen (czyli wg „Gazety na Off”: trzech niepozornych facetów. Koniec cytatu) i ich rozimprowizowane piosenki, w tym obłędne „Hold Me” na koniec, przyspieszone celem zmieszczenia się w regulaminowym czasie; Łona i Webber jako kwartet z drugim emce i perkusistą, których poczucie humoru, inteligencja i pełne luzu, acz precyzyjne wykonanie pokazało, jak doskonały może być koncert w upale o 16; Apteka (grająca materiał z nowej płyty, choć nie obyło się bez legendarnych utworów), będąca antytezą gwiazdorstwa, łącząca dystans do siebie typowy dla Kodyma i reszty z punkową energią i dozą surrealizmu, czy wracające po latach, czy może raczej wykorzystujące drugą szansę/młodość Mordy i The Band of Endless Noise. Dobry koncert zagrał też Coldair; spokojny i liryczny Hanimal na niesprzyjającej debiutantom głównej scenie nawet przyciągnął trochę słuchaczy; bardzo dobry początek koncertu punkowo-zimnofalową mieszanką miał trójmiejski The Shipyard, niestety od połowy koncertu zrobiło się raczej popowo i nudno.

W tym roku udało nam się także zajrzeć do Kawiarni Literackiej – przytulnego namiotu z regałami pełnymi półek i barkiem z kawą oraz dość popularnym winem. Cykl spotkań rozpoczął w piątek popołudniu Krzysztof Varga. Czytając fragment „Trocin”, z prawdziwą lekkością i poczuciem humoru, ale jednak bezlitośnie podsuwał zebranym pod nos krzywe zwierciadło. Olga Tokarczuk postawiła na zwartą opowieść i przeczytała fragmenty zmagań Janiny Duszejko, bohaterki „Prowadź swój pług przez kości umarłych” – zwariowanej starszej pani, obrończyni zwierząt domagającej się uwagi dla swoich racji i hipotez. Pojawiły się też akcenty muzyczne – UL/KR, którzy zagrali set zachowujący ciągłość, o utworach nawzajem się przeplatających i to w nowych aranżacjach. Pełen polotu, o kołyszących w rytm bitach usprawniających narrację. Pojawiły się też dwa nowe utwory, oby takich więcej. Ostatniego dnia prawdziwym performancem uraczył nas Wojciech Bąkowski, prezentujący solowy materiał pod tytułem „Kształt”, który ma się ukazać jesienią tego roku. Serwując za pomocą samplera chłodne, monochromatyczne podkłady Bąkowski był sugestywny i wciągający w swojej poezji i charakterystycznym wykonaniu.

Cieszy ogromnie, że Kawiarnia Literacka stała się integralną częścią festiwalu i sporo osób chętnie do niej zagląda, niestety musimy powtórzyć za Wojtkiem Bąkowskim, że panują w niej wysoce niehigieniczne warunki. Artystom, dla których spotkanie na nieliterackiej imprezie i tak było sporym wyzwaniem, zafundowano dodatkowo konieczność walki nie tylko z koncertami z namiotu Trójki czy soundchecków na Leśnej, ale także przekrzykiwania obsługi baru. Zdecydowanie warto, by organizatorzy pomyśleli w przyszłym roku nad lepszą lokalizacją i porządkiem w Kawiarni.

Off Festival wszedł na poziom, którego kilka lat temu chyba mało kto się spodziewał i już nie tylko dla osób z Polski jest istotnym, często nawet w ciemno rezerwowanym punktem muzycznego lata. To bardzo cieszy, zwłaszcza, że wobec skomercjalizowania i samo-upupienia Primavery, Off mógłby stać się tym najodważniejszym programowo festiwalem w Europie. Czego życzymy. Można jednak odnieść wrażenie, że konwencji programowej, w której odbyły się ostatnie dwie edycje, za rok przydałoby się pewne odświeżenie, czy nawet przemodelowanie.

Nad festiwalem wisi też niestety kilka niedociągnięć, które świetnemu na papierze programowi odejmują część uroku. W zakresie nagłośnienia, problem na Off jest wyjątkowy w skali kontynentu – jest za cicho, co najbardziej uderzało na Scenie Eksperymentalnej, gdzie kilka koncertów po prostu przez to przepadło. Nawet Swans, najgłośniejsi na całej imprezie, byli o poziom mniej głośni niż na ubiegłorocznej Primaverze czy ATP. Trochę niezrozumiałe wydają się też niektóre decyzje harmonogramowe. Zderzając Colina Stetsona z Profesjonalizmem czy Mazzy Star z Joshem T. Pearsonem prowadzi się do sytuacji, w której osoby lubiące dany typ muzyki mają zagwozdkę, a obojętne wobec niego mogą od razu iść na piwo. Rozczarowuje też umieszczanie co do zasady polskich zespołów przed zagranicznymi, co dla wielu oznacza warunki naprawdę niesprzyjające. Wspomnienia z Mysłowic oraz incydentalne koncerty Szelestu Spadających Papierków dwa lata temu, Twilite w roku ubiegłym i sekstetu Trzaski w obecnym pokazują, że Off może dać szansę na wyjątkowe przeżycia z polską muzyką, która w swojej obecnej formie i bogactwie ma wiele do zaoferowania. Może chociaż na Scenie Eksperymentalnej warto w ten sposób poeksperymentować.

[tekst: Piotr Lewandowski, Jakub Knera, Michał Kamienik, Karolina Andrzejewska]

[zdjęcia: Piotr Lewandowski, Michał Kamienik]

Swans [fot. Piotr Lewandowski]
Swans [fot. Piotr Lewandowski]
Swans [fot. Piotr Lewandowski]
Swans [fot. Piotr Lewandowski]
Swans [fot. Piotr Lewandowski]
Swans [fot. Piotr Lewandowski]
Swans [fot. Piotr Lewandowski]
Swans [fot. Piotr Lewandowski]
Swans [fot. Piotr Lewandowski]
Thurston Moore [fot. Piotr Lewandowski]
Thurston Moore [fot. Piotr Lewandowski]
Thurston Moore [fot. Piotr Lewandowski]
Thurston Moore [fot. Piotr Lewandowski]
Kim Gordon + Ikue Mori [fot. Piotr Lewandowski]
Kim Gordon + Ikue Mori [fot. Piotr Lewandowski]
Kim Gordon + Ikue Mori [fot. Piotr Lewandowski]
Kim Gordon + Ikue Mori [fot. Piotr Lewandowski]
Kim Gordon + Ikue Mori [fot. Piotr Lewandowski]
Iggy & the Stooges [fot. Piotr Lewandowski]
Iggy & the Stooges [fot. Piotr Lewandowski]
Iggy & the Stooges [fot. Piotr Lewandowski]
Charles Bradley and His Extraordinaires [fot. Piotr Lewandowski]
Charles Bradley and His Extraordinaires [fot. Piotr Lewandowski]
Charles Bradley and His Extraordinaires [fot. Piotr Lewandowski]
Colin Stetson [fot. Piotr Lewandowski]
Colin Stetson [fot. Piotr Lewandowski]
Colin Stetson [fot. Piotr Lewandowski]
Papa M [fot. Michał Kamienik]
Papa M [fot. Michał Kamienik]
Spectrum [fot. Piotr Lewandowski]
Spectrum [fot. Piotr Lewandowski]
Spectrum [fot. Piotr Lewandowski]
Ty Segall [fot. Piotr Lewandowski]
Ty Segall [fot. Piotr Lewandowski]
Ty Segall [fot. Piotr Lewandowski]
Pissed Jeans [fot. Piotr Lewandowski]
Pissed Jeans [fot. Piotr Lewandowski]
Pissed Jeans [fot. Piotr Lewandowski]
Shangaan Electro [fot. Michał Kamienik]
Shangaan Electro [fot. Michał Kamienik]
Shangaan Electro [fot. Michał Kamienik]
Group Doueh [fot. Piotr Lewandowski]
Group Doueh [fot. Piotr Lewandowski]
Group Doueh [fot. Piotr Lewandowski]
Group Doueh [fot. Piotr Lewandowski]
The Antlers [fot. Piotr Lewandowski]
The Antlers [fot. Piotr Lewandowski]
The Antlers [fot. Piotr Lewandowski]
The Antlers [fot. Piotr Lewandowski]
Mazzy Star [fot. Piotr Lewandowski]
Mazzy Star [fot. Piotr Lewandowski]
Mazzy Star [fot. Piotr Lewandowski]
Stephen Malkmus and the Jicks [fot. Piotr Lewandowski]
Stephen Malkmus and the Jicks [fot. Piotr Lewandowski]
Stephen Malkmus and the Jicks [fot. Piotr Lewandowski]
Bardo Pond [fot. Piotr Lewandowski]
Bardo Pond [fot. Piotr Lewandowski]
Bardo Pond [fot. Piotr Lewandowski]
The Wedding Present [fot. Michał Kamienik]
The Wedding Present [fot. Michał Kamienik]
Kurt Vile & the Violators [fot. Piotr Lewandowski]
Kurt Vile & the Violators [fot. Piotr Lewandowski]
Kurt Vile & the Violators [fot. Piotr Lewandowski]
Fanfarlo [fot. Piotr Lewandowski]
Fanfarlo [fot. Piotr Lewandowski]
Fanfarlo [fot. Piotr Lewandowski]
Fanfarlo [fot. Piotr Lewandowski]
DâM-FunK [fot. Michał Kamienik]
DâM-FunK [fot. Michał Kamienik]
Dominique Young Unique [fot. Michał Kamienik]
Dominique Young Unique [fot. Michał Kamienik]
Atari Teenage Riot [fot. Piotr Lewandowski]
Atari Teenage Riot [fot. Piotr Lewandowski]
Atari Teenage Riot [fot. Piotr Lewandowski]
Battles [fot. Piotr Lewandowski]
Battles [fot. Piotr Lewandowski]
Battles [fot. Piotr Lewandowski]
Baroness [fot. Piotr Lewandowski]
Baroness [fot. Piotr Lewandowski]
Converge [fot. Piotr Lewandowski]
Converge [fot. Piotr Lewandowski]
Converge [fot. Piotr Lewandowski]
anbb [fot. Piotr Lewandowski]
anbb [fot. Piotr Lewandowski]
anbb [fot. Piotr Lewandowski]
anbb [fot. Piotr Lewandowski]
Alva Noto [fot. Piotr Lewandowski]
Matthew Herbert - „One Pig” [fot. Piotr Lewandowski]
Matthew Herbert - „One Pig” [fot. Piotr Lewandowski]
Matthew Herbert - „One Pig” [fot. Piotr Lewandowski]
Matthew Herbert - „One Pig” [fot. Piotr Lewandowski]
Matthew Herbert - „One Pig” [fot. Piotr Lewandowski]
Off Festival 2012 [fot. Piotr Lewandowski]
Mikołaj Trzaska - „Róża” [fot. Piotr Lewandowski]
Mikołaj Trzaska - „Róża” [fot. Piotr Lewandowski]
Mikołaj Trzaska - „Róża” [fot. Piotr Lewandowski]
Piętnastka [fot. Michał Kamienik]
Piętnastka [fot. Michał Kamienik]
Piętnastka [fot. Michał Kamienik]
Jacaszek [fot. Michał Kamienik]
Jacaszek [fot. Michał Kamienik]
Jacaszek [fot. Michał Kamienik]
kiRk [fot. Piotr Lewandowski]
kiRk [fot. Piotr Lewandowski]
kiRk [fot. Piotr Lewandowski]
Kristen [fot. Piotr Lewandowski]
Kristen [fot. Piotr Lewandowski]
Kristen [fot. Piotr Lewandowski]
Łona i Webber [fot. Piotr Lewandowski]
Łona i Webber [fot. Piotr Lewandowski]
Łona i Webber [fot. Piotr Lewandowski]
Apteka [fot. Michał Kamienik]
Apteka [fot. Michał Kamienik]
Mordy [fot. Piotr Lewandowski]
Mordy [fot. Piotr Lewandowski]
The Band of Endless Noise [fot. Piotr Lewandowski]
The Band of Endless Noise [fot. Piotr Lewandowski]
Coldair [fot. Michał Kamienik]
Coldair [fot. Michał Kamienik]
Hanimal [fot. Michał Kamienik]
Hanimal [fot. Michał Kamienik]
Tides from Nebula + Blindead [fot. Piotr Lewandowski]
Tides from Nebula + Blindead [fot. Piotr Lewandowski]
Tides from Nebula + Blindead [fot. Piotr Lewandowski]
The Shipyard [fot. Michał Kamienik]
The Shipyard [fot. Michał Kamienik]
Wojciech Bąkowski [fot. Piotr Lewandowski]
Wojciech Bąkowski [fot. Piotr Lewandowski]
Wojciech Bąkowski [fot. Piotr Lewandowski]
BNNT [fot. Piotr Lewandowski]
BNNT [fot. Piotr Lewandowski]
BNNT [fot. Piotr Lewandowski]