polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Molly Nilsson  wywiad

Molly Nilsson
wywiad

 

Molly Nilsson podczas naszej wakacyjnej rozmowy okazała się urzeczywistnieniem otaczającej jej aury wycofania i gotyckiego uroku. Raczej niezbyt rozmowna i zdystansowana, znalazła jednak chwilę czasu przed toruńskim koncertem, żeby pokrótce opowiedzieć o swojej muzyce, internecie i hardkorowym techno.

Wiem, że mieszkasz w Berlinie. Opowiedz o wpływie tego miasta na Twoją twórczość. 

Ciężko powiedzieć, w Berlinie właściwie tylko nagrywam muzykę, więc nie mogę porównać jak byłoby w innym miejscu. Myślę, że w porównywaniu dwóch europejskich miast takich jak Londyn i Berlin ten drugi zdecydowanie wygrywa. W tym pierwszym jest bardzo drogo i ciężko tam żyć, nie ma się szansy, żeby być eksperymentalnym, jest o wiele bardziej komercyjnie. W Berlinie można robić mnóstwo różnych rzeczy bez przewodniej wizji bycia bogatym. Wynajęcie mieszkania w Berlinie jest bardzo tanie. Żyję tam od siedmiu lat i robi się coraz drożej z powodu szalejącej gentryfikacji, ale i tak jest ok. 

Chciałbym zapytać o współpracę z Johnem Mausem. W internecie często jesteś łączona z tym dziwakiem. Opowiedz jak się z nim poznałaś.

Właściwie to nic szczególnego. Nie spotkaliśmy się wcześniej na żywo. Bardzo dużo kontaktowaliśmy się między sobą w tym czasie. Ja zrobiłam piosenkę, on chciał ją wydać. Kiedy się poznaliśmy, to okazało się, że większość tej aury dziwaczności nie jest zbyt serio. Ta otoczka to już raczej wina blogosfery i internetu.

Skoro rozmawiamy o internecie – co z Twoim projektem wytwórni Dark Skies Assosiation? Planujesz wydawać kogoś jeszcze poza sobą? 

Możliwe, że w przyszłości zacznę wydawać innych artystów, ale na chwilę obecną zajmuję się tylko swoimi nagraniami. Do tego sposób w jaki pracuję podczas pisania piosenek jest nieco niekonwencjonalny, więc nie jestem pewna czy chciałabym wsadzać kogoś w ten bałaganiarski proces twórczy.

Co jest takiego niekonwencjonalnego w Twojej pracy?

Wielu ludzi, którzy podpisali umowy z wytwórniami oczekuje wywiadów, zainteresowania prasy, a ja z wyboru nie robię obu tych rzeczy. Unikam zainteresowania mediów, takich jak na przykład ten wywiad. Nie byłabym więc zbyt dobrym promotorem. Wywodzę się ze środowiska DIY i zdecydowanie cenię sobie bojkotowanie tego typu zagrywek.

Czyli Twoją strategią w walce z rozdrobnieniem, a zarazem monopolizacją rynku muzycznego jest ucieczka w niezależność?

Zdecydowanie, zresztą obecnie jest bardzo wiele „indie” zespołów, które tak naprawdę nie mają niczego wspólnego z niezależnością. Stoją za nimi wielkie wytwórnie z mnóstwem kasy, ale stylizują się na estetykę DIY co daje dość żałosny miks.

Skoro już rozmawiamy o muzyce: czego Molly Nilsson słucha obecnie?

Hmm, na tą chwilę, prawdę mówiąc, słucham bardzo dużo trance, holenderskiego gabberu.

Poważnie?

Tak, bardzo weszłam w tę scenę. Zresztą to świetna muzyka kiedy jesteś w trasie. Wizja wielkiej łąki i ludzi stojących dwadzieścia centymetrów od ściany basu to jest to.

Zatem, skoro rozmawiamy o urokach selektywnego brzmienia, o co chodzi w tym całym pojęciu lo-fi?

Pomimo tego, że często wiąże się lo-fi z szerszymi ideami estetycznymi czy nawet etycznymi, to nie jest tak, iż zadecydowałam w którym momencie swojego życia tak grać. Szczerze mówiąc do czasu, kiedy ktoś mi o tym powiedział nie myślałam, że to jest lo-fi. Po prostu próbuję robić rzeczy tak proste, jak się da. Nagrywam piosenkę w przeciągu kilku godzin, nie bawię się w żadne kombinacje. Używam najłatwiejszych i najbardziej dostępnych środków. Może to wszystko jest jakimś duchem czasu? Szum kulturowy w którym każdy ma możliwość nagrywania?

Słuchając Twoich świetnych, popowych piosenek odnoszę wrażenie pewnej kampowości. Śmierć, miłość, gotycki anturaż to kreacja czy po prostu tak wyszło?

Co prawda dwie piosenki z trzydziestu ośmiu nagranych są o miłości to racja, śpiewanie o śmierci na imprezach może wydawać się naiwne i niedojrzałe. Ale tak naprawdę jestem bardzo poważna w tym co robię. Owszem, w recenzji Pitchforka pojawia się określenie kamp i muszę przyznać, że mocno mnie to wkurzyło. Nigdy wcześniej nie nazwałabym tak swojej muzyki. Staram się być jak najbardziej szczera i prawdziwa. Może tak już jest, że śpiewasz o czymś naprawdę istotnym dla ciebie, a blogosfera stwierdza, że to ironiczne i subwersyjne.

Ależ recenzja na Pitchforku to poważna sprawa.

Eh, oni także są częścią establishmentu. Oczywiście wiedziałam, że napiszą recenzję mojego albumu i miałam takie podejście, że będę bardzo, bardzo zaskoczona, jeśli dadzą mi dobrą ocenę. Oni mają swoją pulę artystów, których promują i nie wydaje mi się, że jestem jedną z nich. Intelektualizowanie muzyki popowej zdecydowanie nie leży w kręgu moich zainteresowań. Więcej, postawiłam sobie za cel odintelektualizowanie popu, jedyne co mnie w nim interesuje to emocje. Tak czy inaczej, to było dość zabawne.

Przeglądając przed koncertem opinie o Tobie pojawiło się wiele porównań do Nico. Czujesz się gotycką pięknością indie dwudziestego pierwszego wieku?

Znam twórczość Nico tylko ze współpracy z Velvet Underground i zawsze jej nienawidziłam. Była jedną z tych modelek – hipsterek lat sześćdziesiątych. Gdyby żyła współcześnie na pewno byłaby beznadziejna. Porównanie „ciemnego” głosu, powiązań z Berlinem i blond włosów to wszystko co może nas łączyć.

Ok, na koniec naszej rozmowy opowiedz o swoich wideo. Wiem, że jedno z nich nagrałaś w Polsce. 

Tak, uwielbiam nagrywać wszystko co inspirujące. Właściwie nie rozstaję się z kamerą. Nie traktuję tego jako jakiejś sztuki interdyscyplinarnej. Po prostu lubię, kiedy jakieś rzeczy poruszają się wraz z muzyką. Nagrywam piosenkę i słuchając jej widzę jakiś obraz – wtedy po prostu próbuję to nagrać. Kilka z nich, jak „Love To The Radio”, nagrałam z przyjaciółmi i te są bardziej ambitne. Podejście idealne w czasach YouTube, pomimo, że nie przepadam za tym portalem. 

I jeszcze poproszę Cię o kilka słów na temat swoich planów koncertowo – wydawniczych.

We wrześniu i sierpniu planuję sporą trasę koncertową po Ameryce Północnej. Umieram z pragnienia nagrania czegoś, ale nie wiem kiedy znajdę na to czas. Powoli zaczynam żałować tej amerykańskiej trasy. Wolałabym chyba zostać w domu i nagrywać, naprawdę za tym tęsknie. Mimo to raczej nie będę szła w stronę gabba.

 

[Marcin Zalewski]