King Tuff na swoim drugim albumie udowodnili, że garage rock ma się całkiem dobrze. Album zatytułowany po prostu King Tuff to solidna dawka starego, surowego, gitarowego brzmienia zabarwionego surf- rockiem i psychodelią lat 60-tych. Nie znajdziemy tutaj zapadających w pamięć solówek czy skomplikowanych linii muzycznych. Zamiast tego otrzymujemy prostotę i przebojowość, jakby chociaż w singlowym, power-popowym „Thing”, która tylko chwilami ustępuje lżejszym brzmieniom, niekiedy zahaczające nawet o Boba Dylana („Just Break”). I kto wie, czy właśnie nostalgiczne ballady nie są najmocniejszym atutem tego albumu. „World”to klasyczna kompozycja lo-fi pozwalająca zatopić się w ciepłym głosie Kyle’a Thomasa, który niemal hipnotyzuje śpiewając „So I’m going deeper to the unusual world„. Z kolei „’s Wall”to rzecz, która przywołuje skojarzenia ze „My Thumb” Rolling Stones. Bez wątpienia highlightem jest rozpoczynająca się dźwiękami pianina, pełna zadumy ballada „of Love”, o którą nigdy nie podejrzewalibyśmy chłopaków. Bardzo dobrze wypada naładowane pozytywną energią, taneczne „On Movin’”.
King Tuff debiutując tą płytą w Sub Pop pokazali ogromny potencjał drzemiący w ich muzyce. Choć wybitna to ona nie jest, to całkiem skutecznie przenosi nas na czterdzieści minut w słoneczne wybrzeże Stanów Zjednoczonych i pozwala powspominać wakacyjne wojaże oraz wszystkie the bad things, zrobiliśmy.
[Mateusz Nowacki]