polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

LDZ Music Festival
Łódź | 8.06.13

LDZ Music Festival miał w tym roku drugą edycję, podobnie jak przed rokiem w skromnej, jednodniowej odsłonie (mowa o części muzycznej). Zaproszony zestaw artystów wskazywał jednak, że program imprezy już teraz konsekwentnie się rozwija, prezentując dorobek najciekawszych twórców rodzimej sceny muzycznej. Przyznaję że przy okazji łódzkiego festialu, który odbywał się w ciekawej przestrzeni klubu Bajkonur, towarzyszyła mi rzadko spotykana euforia: oto bowiem program imprezy składał się wyłącznie z polskich artystów, a wydawał się o wiele ciekawszy i zachęcający od innych tegorocznych polskich festiwali, dotowanych za ogromną kasę i kuszących nazwami zagranicznych artystów. Ba, jako ostatnio coraz większy festiwalowy i koncertowy maruder, z niekłamaną ochotą pojechałem do Łodzi. Nie na reaktywowaną formację z lat 90. czy sezonowy hit, ale NASZYCH, interesujących twórców.

Szalenie podoba mi się rozrzut stylistyczny imprezy, którą ciężko jednoznacznie zakwalifikować gatunkowo, a jedyne hasło jakie przychodzi mi do głowy, będące w stanie ją opisać to „przegląd najlepszej polskiej muzyki“. Nie przesadzam - druga edycja imprezy zaowocowała fantastycznymi występami, na które warto było jechać przez pół Polski i chciało się ich słuchać od samego początku do końca. Przy żadnym z nich po 3 utworze nie stwierdziłem "ok, pora na piwo" ziewając. A przy wielu festiwalach dzieje się tak regularnie.

Pierwszy koncert – jeszcze przy świetle dziennym – zagrał Michał Biela. Dane mi było widzieć go już po raz trzeci i znów w innych okolicznościach, ale przyznaję, że teraz również jego intymne, minimalistyczne utwory zrobiły na mnie duże wrażenie. Bielę teoretycznie można byłoby w tym wypadku określić mianem singer/songwritera, ale takie zaszufladkowanie, strasznie skrzywdziłoby jego twórczość. Muzyka, którą tworzy wyłącznie wykorzystując gitarę barytonową, zyskuje bardzo ciekawy posmak, a wokal w połączeniu z pozornie prostými, ale wciągającymi tekstami, daje ujmujący i nastrojowy efekt. Muzyk Kristen gra prosto, tworzy codzienne, miejskie opowieści, ale jego niesamowita charyzma i proste pomysły (jak chociażby zaproszenie publiczności do włączenia się w sferę dźwiękową utworów przez użycie kluczy), sprawiają, że koncert nabiera wręcz magicznego wymiaru. Wie co i jak chce powiedzieć, a na dodatek z koncertu na koncert umacnia swój muzyczny język. Chyba nie muszę wspominać, że jego płyta to jedno z najbardziej oczekiwanych tegorocznych (oby) wydawnictw?

Po nim na scenie zainstalował się Kapital czyli nowy projekt Rafała Iwańskiego, współtwórcy Hati i X-Avi:Et oraz Kuby Ziołka znanego chociażby z Ed Wood czy swojego solowego projektu Stara Rzeka. Punktem wyjścia do ich muzyki są kompozycje kumulujące masę dźwięków, upakowanych w niezwykle gęstej formie na pograniczu hałasu i obezwładniających ścian dźwięku. Ziołek rozwija tu swoje fascynacje ambientem i drone music, które rozpoczął jako Stara Rzeka – opiera grę na brzmieniu gitary, podbitej masą efektów i zapętleń, tworząc hałaśliwą i gęstą warstwę brzmieniową. Iwański natomiast dodaje swoją bardziej eksperymentalną warstwę pełną loopów, modyfikacji dźwiękowych czy drobnych interwencji spowodowanych licznymi przeszkadzajkami. Efekt finalny wymaga dopracowania (w kilku momentach całość brzmiała zbyt chaotycznie i brakowało jej koordynacji), ale także przyłożenia większej uwagi do akustyki koncertu – podczas setu w Bajkonurze Iwański był zbyt często zagłuszany przez gitary Ziołka, na czym z ten występ znacząco ucierpiał.

Jako trzeci zaprezentował się Etamski, muzyk o bardzo otwartym umyśle, w czym ten koncert mnie utwierdził. O tym, że nie gra on hip hopu sensu stricto wiadomo od zawsze, ale łódzki set pokazał, że najlepiej wypada właśnie wtedy, kiedy tworzy muzykę najmniej oczywistą, w znikomym stopniu rytmiczną, pozbawioną bitów. Rewelacyjny początek, próba stworzenia osobliwej audiosfery w przestrzeni klubu, pokazał Etamskiego jako twórcę świadomie budującego swoje minimalistyczne i pełne detail brzmienie (ta część koncertu podobała mi się najbardziej). Świetnie kontrastowała z nią rytmiczna, środkowa część, w której pojawiło się kilka utworów z „Lovely Interstellar Trip“ w  trochę odmienionych wersjach. Całość płynnie domknął finał – najgłośniejszy, bardziej rozimprowizowany i uwypuklającyzdolność artysty do rozbudowywania swojego muzycznego języka na scenie. Wydawałoby się, że tak intymne utwory najlepiej sprawdza się w domowym zaciszy, ale ten koncert pokazał, że Etamski potrafi wyjść poza studyjne i dopracowane brmienie, doskonale radząc sobie na żywo. Jeden z najlepszych wystepów festiwalu.

Łódzki duet Demolka w moim odczuciu w najmniejszym stopniu pasował do formuły festiwalu, a także trochę zepsuł jego narrację – o wiele lepiej wypadłby na końcu imprezy, niż w jej połowie, rozstrajając trochę odbiór kolejnych koncertów. Zamaskowany duet Grzegorz Jerzy Fajngold/Monika Cywińska zagrał osobliwe, trochę agresywne elektro, łączące wpływy synth popowe i nowo falowe, muzycznie bliskie duetowi Skinny Patrini. W iście dyskotekowym klimacie operowali brzmieniem prostej, ale chwytliwej elektroniki oraz rozszalałymi wokalizami o bardzo szerokim spektrum, generując swego rodzaju muzyczne widowisko.

Z Demolką mocno kontrastował Piotr Kurek – siedzący w pojedynke za zestawem klawiszy i efektów. Jego syntezatorowa elektronika na żywo, mimo swojego minimalizmu, przyjmuje wręcz brutalny charakter. Stopniowe nawarstwianie dźwięków, tworzy wrażenie obezwłądniejącej, wszechobejmującej fali dźwięku. Narasta, nie zlewając się w ogromną magmę, ale robi wrażenie przede wszystkim z powodu świetnej selektywnościi. Kurek doskonale buduje narrację koncertu – potrafi przy pomocy prostego zapętlonego bitu, tworzyć wyrazisty kontrast do hałasliwego i narastającego motywu innych utworów. Jego minimalizm sprawdza się świetnie na scenie, a Kurek perfekcyjnie i wielopoziomowo buduje swoje brzmienie.

Narracja miała istotne znaczenie, zwłaszcza w kontekście koncertu Mszy Świętej w Altonie. 3/4 składu, zespół Kirk budował trzon kompozycji, w znikomym stopniu rytmiczny, a raczej mglisty, z dużą dozą przestrzennego ambientu, wspomaganego wgryzającą się, pełną pogłosów trąbką Olgierda Dokalskiego, loopowaną na żywo. Kirk poszerza znaczenie terminu „improwizacja“, którą zajmuje się wykorzystując całkowicie nie-improwizowane urządzenia: gramofony i komputer. W odsłonie z Altoną brzmienie dobrze wzbogacała gitara Wojciecha Kwapisińskiego, a raczej mikrodźwięki i interwencje, które muzyk tworzył bawiąc się możliwościami strun i modyfikując ich brzmienie, wykorzystując różne metalowe narzędzia. Ciekawych zabiegów na koncercie nie brakowało, jednak mało było spójnej, przemyślanej narracji i aktywnego dialgu między muzykami. W rezultacie set okazał się trochę rozwlekły i rozlazły, co niekoniecznie dobrze wpłynęło na jego odbiór.

Wydawać by się mogło, że po tak efemerycznym i dość sennie brzmiącym secie, nic nie jest w stanie przywrócić do życia przetrzebionej już publiczności. Ale Pawłowi Kulczyńskiemu, który wystąpił jako Wilhelm Bras udało się to fenomenalnie. Dla mnie ten koncert okazał się objawieniem nie tyle w skali festiwalu czy Polski ale wręcz tego, co potrafią zaprezentować artyści na całym kontynencie. Kulczyński złamał konwencje występu kilkakrotnie – postawił skonstruowany przez siebie syntezator modularny na środku sali, wśród publiczności, kazał zagasić światło, a sam wystepował jedynie z górniczą lampką na czole, migocząc nią na wszystkie strony. Zaserwował set obłędny, szalenie płynny i wciągający – oparty przede wszystkim na materiale z Wordlesss Songs for Electric Fire. Jego muzyka, podobnie jak na płycie nie wypadła stricte tanecznie, ponieważ muzyk w trakcie setu, regularnie ją psuł, bawił się rytmiką i wprowadzał na bieżąco modyfikacje. W ciemności tańczył i aż żal, że publiczność nie dała się wciągnąć do tej zabawy – może po prostu dlatego, że jego występ chcąc nie chcąc, wprawiał w osłupienie. Wyjątkowość jego pomysłów tylko potwierdziła jego artystyczną dojrzałość i doskonałe operowanie własnym językiem.

Osiem koncertów, panel dyskusyjny, targi niezależnych wytwórni i ciekawa przestrzeń – wydawałoby się niemożliwe, ale właśnie w takich okolicznościach może odbyć się wydarzenie, zwane „festiwalem“. Bez plenerowych scen, logotypów browarów, nie robiąc za propagandową machinę miasta w skali Europy jak nie jedno muzyczne wydarzenie (trzeba się jednak cieszyć, że w wyniku tzw. małego grantu do 50 tys. UM w Łodzi dofinansował wydarzenie i to szalenie dobry przykład na to, że warto wspierać imprezy niszowe, nie nastawione na wielki rozgłos).

Aż dziw bierze, że tak zróżnicowany program (koncerty/targi/panel) wymyślają organizatorzy raczkującej imprezy, a nie twórcy, któregoś z festiwali z kilkuletnim stażem (gdzie wyjątkiem organiuzującym dyskusje jest jedynie Unsound). Mnie – jako osobie zmęczonej supermarketową formułą festiwali – impreza stworzona przez Few Quiet People i ekipę Bajkonura przekonała znacząco. Nie nużyła natłokiem artystów, a o jej wyjątkowości stanowiła staranna selekcja na wysokim poziomie, przez co praktycznie żaden z koncertów nie był złym strzałem. Okazuje się więc, że program złożony wyłącznie z polskich reprezentantów nie tylko się broni, ale artystycznie przynosi większą jakość artystyczną niż masa "długo wyczekiwanych zespołów", ściąganych nad Wisłę zza granicy za potężną kasę (przeliczmy - w kontekście kosztów My Bloody Valentine można przygotować 10 imprez pokroju LDZ Music Festival). Formuła dwudniowa imprezy jest tylko kwestią czasu – odbiór artystów będzie wtedy lepszy, a i program dyskusyjny można ciekawie rozbudować. Ponad setka osób szczelnie wypełniła Bajkonur, ale przy konsekwencji organizatorów, w ciągu kilku lat to wydarzenie może ściągać coraz większa publiczność, pokazując to, co w polskiej muzyce mamy najlepszego.

[zdjęcia: Jakub Knera]

Michał Biela [fot. Jakub Knera]
Michał Biela [fot. Jakub Knera]
Michał Biela [fot. Jakub Knera]
Kapital [fot. Jakub Knera]
Kapital [fot. Jakub Knera]
Kapital [fot. Jakub Knera]
Kapital [fot. Jakub Knera]
Etamski [fot. Jakub Knera]
Etamski [fot. Jakub Knera]
Etamski [fot. Jakub Knera]
Demolka [fot. Jakub Knera]
Demolka [fot. Jakub Knera]
Demolka [fot. Jakub Knera]
Piotr Kurek [fot. Jakub Knera]
Piotr Kurek [fot. Jakub Knera]
Piotr Kurek [fot. Jakub Knera]
Msza Święta w Altonie [fot. Jakub Knera]
Msza Święta w Altonie [fot. Jakub Knera]
Msza Święta w Altonie [fot. Jakub Knera]
Msza Święta w Altonie [fot. Jakub Knera]
Msza Święta w Altonie [fot. Jakub Knera]
Wilhelm Bras [fot. Jakub Knera]
Wilhelm Bras [fot. Jakub Knera]
Wilhelm Bras [fot. Wilhelm Bras]