Muchacho, szósty album Matthew Houcka, który kryje się pod nazwą Phosphorescent, to chyba najlepsza jego płyta dotychczas i jedna z wyróżniających się w płyt pierwszej połowy 2013 roku. Houck podkreślał, że wcześniejsza trasa koncertowała dużo namieszała w jego życiu, które mówiąc najogólniej, trochę się spieprzyło, a Muchacho tworzył z myślą o ułożeniu na nowo tego bałaganu. I jest to próba na najwyższym poziomie. Album od początku do końca wydaje się być pomyślany jako koncept, gdzie każdy utwór jest fragmentem opowieści przypominających historie bohaterów opowiadań Raymonda Carvera. Złamane serca, trudy dnia codziennego, krew, pot i łzy – tego i u Carvera, i u Houcka nie brakuje.
Otwierające album „Sun, Arise! (An Invocation, An Introduction)” to utwór mocno przywołujący skojarzenia z Fleet Foxes, tylko zamiast dźwięków gitary mamy syntezatory. „Song for Zula” to chyba najlepsza piosenka na płycie. Delikatny automat perkusyjny, subtelnie zaaranżowane smyczki stanowią doskonałe tło dla melancholijnego wokalu Houcka. Dalej hipnotyzujące „Ride On / Right On” oraz country – folkowe “Muchacho’s Tune”. „The Quotidian Beasts” to rockowa podróż w stylu Neila Younga.
Phosphorescent za sprawą Muchacho pokazuje, że jest w tej samej lidze co Bon Iver czy Iron & Wine. Houck postawił na szczerość i złożył hołd Americanie, nagrywając płytę pozbawioną niepotrzebnego patosu i ozdobników. Przepiękną.
[Mateusz Nowacki]