polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Bosnian Rainbows Bosnian Rainbows

Bosnian Rainbows
Bosnian Rainbows

Teri Gender Bender można było podziwiać już przy okazji długogrającego debiutu Le Butcherettes, któremu dowodzi. Sin, Sin, Sin to jedna z najciekawszych pozycji roku 2011. Meksykańska mentalność, nieokiełznana żywiołowość, temperament plus nietuzinkowe umiejętności wokalne połączone z ognistą charyzmą. Omara Rodrigueza–Lopeza, jednego z dwojga mózgów The Mars Volta przedstawiać specjalnie nie trzeba bo choć TMV od Frances The Mute zapadła w twórczą śpiączkę, a teraz już formalnie nie istnieje, to potencjał charakterystycznego gitarzysty zawsze wzbudzał szacunek.

Projekt dwóch tak intrygujących liderów zaskakuje beztroską formą, ale zdecydowanie spełnia pokładane w nim oczekiwania. Całość rozpoczyna powolny, nieco psychodeliczny „Eli”. Delikatny kawałek na przywitanie to jednak tylko zasłona dymna przed huśtawką radosnego i pełnego energii wojażu czekającego na słuchacza, czego dowodem następujący po nim znakomity, popowy „Worthless”. Od samego początku czuć niesamowitą świeżość, luz, klimat. Jest bardzo różnorodnie i ciekawie. Zwraca uwagę kontrastujący „Dig Right in Me” oraz księżycowy „The Eye Fell in Love”, którego wyróżnia subtelne budowanie napięcia. Nie ma miejsca na zbędne przejścia, imponuje idealne tempo utworów. Gitarową przestrzeń perfekcyjnie uzupełnia, chwilami nadspodziewanie łagodny, wokal. Piąty w kolejności „I Cry For You” przypomina, że mamy do czynienia z produkcją rockową. Z sekundy na sekundę serwowanych jest coraz więcej przewrotnych, pomysłowych motywów. Nie są one przekombinowane, przez co album wciąga, zaś jego spokojna, przystępna forma relaksuje, co w przypadku wydawnictw Rodrigueza–Lopeza jest pewnym novum. Przykładem tego jest „Morning Sickness”, który powala abstrakcyjnością – zarówno kompozycyjną, jak i tekstową. Przewijający się refren „All I Can Say is I blame You for Loving Me” wzmacnia nieco acidowy przekaz płyty. Po singlowym, dynamicznym „Torn Maps”, nadchodzi kolejny zwrot akcji. Otrzymujemy nostalgiczny, rozmarzony, bajkowy „Turtle Neck”. To chyba najlepszy utwór ze wszystkich, choć o wybór owego jest naprawdę trudno, tym bardziej, że zaraz po nim przychodzi zwariowany „Always On the Run”. Całość kończy nieco zbyt melancholijny „Red” oraz najbardziej eksperymentalny w całym zestawie „Mother, Father, Set Us Free”. 

Nić porozumienia między muzykami elektryzuje i to pomimo faktu, iż poruszamy się w stylistyce pop–rockowej. Debiut Bosnian Rainbows to wyraz zaspokojonej tęsknoty do intelektualnego, luźnego, gitarowego grania, będącego zarazem doskonałą odskocznią szczególnie dla tych, którzy w ostatnim czasie zdążyli zmęczyć się przekombinowaną indierockową rzeczywistością.

[Dariusz Rybus]