polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

Thurston Moore / Adam Gołębiewski, Robert Piotrowicz
Laboratorium CSW | Warszawa | 19.05.14

Od czasu przenosin do UK Thurston Moore grywa sporo improwizowanych koncertów ad hoc, zwłaszcza w Cafe Oto. A może wcale nie grywa ich więcej niż wcześniej, tylko po prostu lepiej to widać, bo bliżej? W każdym razie, jego zapoczątkowana koncertem na Kodach w Lublinie wizyta w Polsce była pierwszą w Polsce prezentacją stricte improwizowanego wymiaru twórczości Moore'a. Co prawda był w ubiegłym roku koncert z Yoko Ono w Poznaniu, ale tam były i piosenki, i akustyczna gitara. Był też poznański perkusista Adam Gołębiewski, który teraz z Thurstonem zagrał w duecie. Z rezultatem przeciętnie powiedzmy średnim, choć (i) były momenty, (ii) na podstawie składowych można było się domyślić efektu końcowego i nie w interakcji był problem, tylko w stylu. Thurston, wiadomo, zaprezentował trochę delikatnego grania wibracjami gryfu i śrubokrętem, trochę rozlewających się akordów, trochę hałaśliwych wybuchów i quasi-dronów - może trochę trywializuję, ale w ostatnich latach rocznie wychodzą co najmniej 2-3 płyty w jego improwizowanych duetach i triach, więc ten język można rozpoznać. W SY i piosenkowych zespołach zresztą też był obecny. Ale to jest w porządku, na żywo zawsze brzmią takie rzeczy inaczej niż z płyty, tzn. na żywo tak naprawdę słuchanie tego ma sens, dostrzega się też znaczenie interakcji. Czasem na plus, jak np. miałem okazję rok temu usłyszeć z bliska na genialnym koncercie Thurstona z Michaelem Chapmanem, czasem na minus - jak w CSW. Styl Gołębiewskiego okazał się bowiem dla mnie wyjątkowo irytujący - to przyciężkawe podejście do improv, o dość archaicznym już podejściu do akustycznego noise'u, z ekspozycją fizycznego wymiaru grania, za którym nie nadąża wymiar dźwiękowy. W relatywnie cichych pasażach (pierwsza i trzecia część koncertu oraz bis), opartych o tarcia, zgrzyty, itp., jeszcze się to jakoś broniło, choć roztrzaskiwanie z emfazą pałek było przesadą. Jednak w momentach głośnych, intensywnych, niemalże rytmicznych, było bardzo kiepsko, powierzchownie, bez finezji, bez wyobraźni. Był łomot, który prowokacją, przekazem samym w sobie mógł być w czasach Machine Gun, teraz jest po prostu sposobem gry, którym można operować dobrze (jak Paal N-L), lub źle - jak Gołębiewski. Moment, w którym głośną grę Thurstona perkusista "wspierał" waleniem w blachy położone na membranie był wręcz wulgarnym ośmieszeniem tzw. improwizowanej metodologii. Nie wyczuwałem też czegoś szczególnego ponad zestawienie dwóch muzyków grających po prostu swoje. Choć gdybym usłyszał 25-minutowy, z braku lepszego słowa, sonorystyczny set duetu, i drugie tyle noise'owego Thurstona solo, to chyba wyszedłbym z Laboratorium zadowolony. Tak, po niemal godzinnym występie, w którym nie było wystarczająco treści i sam Thurston nie wyszedł poza prezentację swojego alfabetu, za to było sporo irytacji, wyszedłem może nie tyle rozczarowany (bo w sumie oczekiwań nie należało mieć żadnych), co zmęczony.

Nieco rozczarowany wydawał się także po swoim koncercie Robert Piotrowicz, otwierący wieczór w CSW. Choć nie wiem dlaczego - jego koncert zabrzmiał mocno, klarownie, choć brakowało basu. W porównaniu do niedawnego koncertu na PopUpowym festiwalu w Pardon To Tu był nieco mniej napastliwy, chwilami wręcz zdawał mi się liryczny, z delikatną melodyką wyzierającą spod syntezatorowych warstw.

[zdjęcia: Piotr Lewandowski]

Robert Piotrowicz [fot. Piotr Lewandowski]
Thurston Moore / Adam Gołębiewski [fot. Piotr Lewandowski]
Thurston Moore / Adam Gołębiewski [fot. Piotr Lewandowski]
Thurston Moore / Adam Gołębiewski [fot. Piotr Lewandowski]
Thurston Moore / Adam Gołębiewski [fot. Piotr Lewandowski]
Thurston Moore / Adam Gołębiewski [fot. Piotr Lewandowski]
Thurston Moore / Adam Gołębiewski [fot. Piotr Lewandowski]
Thurston Moore / Adam Gołębiewski [fot. Piotr Lewandowski]