polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

Villette Sonique 2014
Parc de la Villette | Paryż | 05-08.06.14

Francuzi bywają niezwykle irytujący, ale jedno trzeba im oddać – mają wyjątkowy talent do nic-nie-robienia, równie duży jak do serów i wina. Zresztą zjawiska te często występują razem. Festiwale w strefie frankofońskiej mają więc w sobie nieodłączny element pikniku, na paryskim Villette Sonique wyraźny w jego darmowej, weekendowej części. Odbywające się pod gołym niebem nieodpłatne koncerty w parku Villette są dla tego festiwalu równie istotne jak te biletowane, wieczorne koncerty odbywające się przez cały tydzień w klubach zlokalizowanych w tymże parku. Drugim wyróżnikiem jest koncepcyjna klamra spinająca poszczególne edycje. Choć odbywający się na przełomie maja i czerwca festiwal siłą rzeczy pokrywa się częścią line-upu z Primaverą czy szwajcarskim Bad Bonn Kilbi, to jednak organizuje go w pewne estetyczne szufladki i to mi się w nim podoba. W tym roku takie klamry wyznaczała np. grana na żywo muzyka elektroniczna, muzyka iberoamerykańska, gitarowa psychodelia.

W „elektronicznej ale żywej” kategorii wyróżnił się James Holden prezentujący z pomocą perkusisty i saksofonisty materiał z Inheritors. Ze świetnym skutkiem – słychać, że trio włożyło sporo energii w rozpisanie zawiłego, wielowątkowego materiału na koncertowy program. Holden część melodii i faktur oddał saksofoniście Etienne’owi Jaumet, jednak nie aż tyle, by syntezatory przestały być dominującym instrumentem, a bardzo dobra, żywiołowa gra perkusisty napędzała całość. Setlista także była przemyślana, z battlesowym rytmicznym motywem z „The Caterpillar's Intervention” spinającym występ. Holden mógłby dla wielu elektroników posłużyć za przykład, że dużo lepiej poświęcić energię na stworzenie koncertowego bytu równoległego do płyty, a nie na jej replikowanie. Dla Factory Floor koncerty akurat są pierwotne względem albumu. Na paryskim koncercie dominował materiał z ich debiutu, z Nik Void chętniej niż dwa, trzy lata temu wcielającą się w rolę wokalistki. Londyńskie trio zagrało porządny koncert na swoim dość dobrym poziomie, ale że widziałem ich już kilka razy i FF grali w dość kiepskiej porze (jako pierwszy zespół o 20 w czwartek w jeszcze pustawej potężnej sali Grand Halle), ten koncert nie przyćmił wrażeń ze wcześniejszych. Do pół-elektronicznego grona dopisać można też Nisennenmondai, które konsekwentnie zmierzają w stronę minimalizmu i redukcji nowego repetytywnego rocka do minimal techno. Było to jeszcze wyraźniejsze niż na ubiegłorocznych koncertach, kiedy jeszcze pojawiały się starsze, choć też zredukowane utwory. Teraz Japonki grały utwory z N i prawdopodobnie nowe rzeczy, eksponujące ich umiejętność do ekstrahowania rytmu, pulsu, melodii, faktur do podstawowych składowych. Na tle tych trzech formacji elektronicy wyposażeni w laptopy, guziki i pokrętła wypadli trochę jak muzyka tła. Najlepiej w sumie poradził sobie Four Tet, którego bezpretensjonalny koncert zamykał czwartkowy wieczór. Bez wizualizacji, bez silenia się na jakieś wielkie narracje, Kieran Hebden zagrał po prostu zestaw piosenek, mniej lub bardziej przebojowych. Takie luźne podejście przemawiało do mnie bardziej niż przerost formy nad treścią, jaki zaprezentował Jon Hopkins – wizualizacje rozbudowane do tego stopnia, że parokrotnie można było mieć wrażenie obecności w kinie, a nie na koncercie (nawet na początek i na koniec pojawiło się nazwisko wykonawcy czy też producenta), dość pompatyczna a zarazem dość przezroczysta narracja. Na dodatek miałem wrażenie, że ruchliwość Hopkinsa na scenie jest raczej choreografią niż graniem muzyki, co wzmagało sceptycyzm. Pod hasłem „nie naciskaj moich przycisków” zagrali też Pachanga Boys, ale oni grali o 15 w parku, do kilku tysięcy relaksujących się Francuzów i takie niezobowiązujące granie nawet sprawdzało się jako soundtrack do upalnego popołudnia. Inna sprawa, że trochę szkoda dużej sceny i porządnego soundsystemu na takie nie-koncertowe granie. Do dość kameralnej publiczności w klubie Cabaret Sauvaage grał Wesley Matsell, debiutujący płytowo w Border Community i występujący po Holdenie. Miał momenty dobre, zwłaszcza kiedy przybliżał się do zaszumionych obszarów bliskich Opal Tapes, miał momenty słabe, kiedy atmosfera „tajemnicy” przypominała klimat Archiwum X. Na wspólny set Andrew Weatheralla i Danela Avery już nie starczyło sił.

Iberoamerykański wątek był rozciągnięty od pierwszych do ostatnich dni festiwalu. Koncert kolumbijskiej grupy Meridian Brothers był jednym z najciekawszych wydarzeń imprezy. Muzyka latynoska potrafi być irytująca, zwłaszcza w piosenkowym wydaniu. MB kapitalnie łączą jednak piosenki z galopującymi, psychodelicznymi aranżacjami i przeplatają je kwaśnymi instrumentalami, naginają tempa, przeinaczają barwy. Robią z muzyką latynoską trochę coś takiego jak Felix Kubin albo Mitch and Mitch z muzyką popularną – a może nawet bardziej. Symbolicznym dla tego błyskotliwego krzywego zwierciadła był kower „Purple Haze” – rozrytmizowany, roztańczony, zaśpiewany jak na helu, a zarazem nie będący parodią czy kpiną. Doskonały koncert, świetny zespół. Wątek nie-zachodni wprowadziło także trio Hailu Mergia / Tony Buck / Mike Majkowski. Dwa dni po koncercie w Warszawie panowie otworzyli program na plenerowej i kameralnej scenie w Jardin des îles dość zwiewną, pulsującą muzyką opartą o tematy Mergii, jego meandrujące improwizacje i elastyczną grę sekcji. Podobało mi się bardzo, że grupa wręcz zaaranżowała kilka utworów z solowej płyty Mergii pt. Shemonmuanaye, wznowionej niedawno przez Awesome Tapes from Africa, z podłączonym do efektu kontrabasem Majkowskiego przekomarzającym się z barwą syntezatorowych oryginałów. W upalnym słońcu koncert nabrał nieco piknikowo-funkowego kolorytu, ale nawet mu to służyło.

Gwiazdami gitarowej części programu były w tym roku reaktywowane angielskie kapele – Loop i Slowdive, które zagrały w sobotę w Grand Halle. Loop widziałem już w grudniu na ich pierwszym od lat koncercie, jaki dali na ostatnim klasycznym ATP i wtedy zrobili na mnie wrażenie, ale teraz jeszcze większe. Oczywiście zespół wraca do estetyki swoich nagrań, ale robi to kapitalnie – wyraźnie słychać i piosenkowość form, i abstrakcyjność struktur, są i melodie i drony, i repetycje i Velvet Underground, a wszystko zagrane potężnie, wyraziście. Niestety, ten koncert okazał się ostatnim w dotychczasowym składzie. Slowdive jest natomiast zespołem, którego popularność jest dla mnie z jednej strony zrozumiała – melancholijna, romantyczna, słodka to muzyka – ale z drugiej strony zaskakująca, bo zespołów o takich walorach jest mnóstwo, choć fakt, nie wszystkie po dwóch zwrotkach i refrenach rozmazują wszystko zestawem reverb /  delay / distortion. Na żywo ten rodzaj patosu i polukrowanej emocji, jakim posługuje się Slowdive, nie przekonał mnie zupełnie, wręcz wydawał się dość dziwny w rękach muzyków po czterdziestce. Od strony wykonawczej zespół grał porządnie, choć odniosłem też wrażenie, że o ile Neil Halstead jest w dobrej formie wokalnej, to Rachel Goswell w trochę gorszej. Świetny koncert dali The Skull Defekts, którym nawet w popołudniowym skwarze udało się stworzyć hipnotyczną atmosferę. Rok temu na Offie utwory, które grali bez Daniela Higgsa szczególnie mnie nie przekonywały, teraz jednak wypadli świetnie – może to kwestia skupienia się na materiale z Dances in Dreams of the Known Unknown, płyty o paru wadach, ale na żywo na pierwszy plan wyszły jej zalety. Grupy Jagwar Ma nie słyszałem z płyty, ale ich występ tego nie zmieni – rynek festiwalowy jest duży i pojemny, więc zawsze znajdzie się piwo, do którego takie zespoły mogą przygrywać, ale naprawdę szkoda czasu na zajmowanie się nimi. Żałuję, że nie zobaczyłem Man or Astro-Man?, którzy teoretycznie mieli grać w tym samym czasie co Holden, choć koncert Holdena był opóźniony w stosunku do programu i dałoby się zobaczyć oba. Co zresztą jest spójne z tym, że na Villette Sonique kolizji w programie zasadniczo nie ma, ponieważ poszczególne kluby lub otwarte sceny grają po sobie bądź na zmianę.

[zdjęcia: Piotr Lewandowski]

Loop [fot. Piotr Lewandowski]
Loop [fot. Piotr Lewandowski]
Loop [fot. Piotr Lewandowski]
Loop [fot. Piotr Lewandowski]
Loop [fot. Piotr Lewandowski]
Slowdive [fot. Piotr Lewandowski]
Slowdive [fot. Piotr Lewandowski]
Slowdive [fot. Piotr Lewandowski]
Slowdive [fot. Piotr Lewandowski]
Slowdive [fot. Piotr Lewandowski]
Slowdive [fot. Piotr Lewandowski]
Holden [fot. Piotr Lewandowski]
Holden [fot. Piotr Lewandowski]
Holden [fot. Piotr Lewandowski]
Factory Floor [fot. Piotr Lewandowski]
Factory Floor [fot. Piotr Lewandowski]
Factory Floor [fot. Piotr Lewandowski]
Factory Floor [fot. Piotr Lewandowski]
Villette Sonique 2014 [fot. Piotr Lewandowski]
Nisennenmondai [fot. Piotr Lewandowski]
Nisennenmondai [fot. Piotr Lewandowski]
Nisennenmondai [fot. Piotr Lewandowski]
Nisennenmondai [fot. Piotr Lewandowski]
The Skull Defekts [fot. Piotr Lewandowski]
The Skull Defekts [fot. Piotr Lewandowski]
The Skull Defekts [fot. Piotr Lewandowski]
The Skull Defekts [fot. Piotr Lewandowski]
The Skull Defekts [fot. Piotr Lewandowski]
Villette Sonique 2014 [fot. Piotr Lewandowski]
Meridian Brothers [fot. Piotr Lewandowski]
Meridian Brothers [fot. Piotr Lewandowski]
Meridian Brothers [fot. Piotr Lewandowski]
Meridian Brothers [fot. Piotr Lewandowski]
Meridian Brothers [fot. Piotr Lewandowski]
Meridian Brothers [fot. Piotr Lewandowski]
Hailu Mergia / Tony Buck / Mike Majkowski [fot. Piotr Lewandowski]
Hailu Mergia / Tony Buck / Mike Majkowski [fot. Piotr Lewandowski]
Hailu Mergia / Tony Buck / Mike Majkowski [fot. Piotr Lewandowski]
Hailu Mergia / Tony Buck / Mike Majkowski [fot. Piotr Lewandowski]
Hailu Mergia / Tony Buck / Mike Majkowski [fot. Piotr Lewandowski]
Villette Sonique 2014 [fot. Piotr Lewandowski]
Pachanga Boys [fot. Piotr Lewandowski]
Pachanga Boys [fot. Piotr Lewandowski]
Jagwar Ma [fot. Piotr Lewandowski]
Jagwar Ma [fot. Piotr Lewandowski]
Four Tet [fot. Piotr Lewandowski]
Four Tet [fot. Piotr Lewandowski]
Jon Hopkins [fot. Piotr Lewandowski]
Jon Hopkins [fot. Piotr Lewandowski]
Wesley Matsell [fot. Piotr Lewandowski]
Villette Sonique 2014 [fot. Piotr Lewandowski]