Trójmiasto sukcesywnie rozwija dwa niszowe festiwale, odbywające się w nieodległym od siebie odstępie czasowym. O ile pierwszy tydzień września był pod postacią Soundrive, dedykowany z grubsza muzyce gitarowej, o tyle sopocko-gdański Open Source Art tydzień później hołduje upodobaniom bliskim berlińskiemu Transmediale czy klubowej odsłonie krakowskiego Unsound. Trzy dni koncertów oferują atrakcyjny zestaw wykonawców a jednocześnie nie męczą i sprawiają, że ten kameralny festiwal jest treściwy, wyczerpujący w obrębie krótkiego weekendu, a jednocześnie interesująco akcentujący to co dzieje się obecnie w muzyce elektronicznej.
Tegoroczna, czwarta edycja festiwalu, najbardziej rozwinięta dotychczas, skoncentrowała się przede wszystkim na tej rytmicznej odsłonie muzyki elektronicznej, ukazującej jej oblicze zogniskowane wokół bitowych struktur, wywodzących się z eksperymentalnego techno i sugestywnych, rozwijających się konstrukcji. Najlepiej pod tym względem w pamięci zapisali się Emptyset i We Will Fail. Ci pierwsi zagrali jeden z bardziej rytmicznych koncertów festiwalu, osadzony na wgryzających się, hałaśliwych fakturach brzmień i pulsującej dynamice, której niestety sala Państwowej Galerii Sztuki, jakże nieadekwatna i akustycznie nie przygotowana do tego typu muzyki, nie zniosła. Koncert Aleksandry Grünholz był trzeci jaki widziałem w tym roku i był zdecydowanie najlepszy, świetnie obrazując rozwój jej scenicznej narracji i budowania kolejnych elementów koncertu - tym razem praktycznie nie było przestojów, a duża dawka nowego materiału występ ten wzmocniła, dodała mu sznytu. Zaledwie kilka miesięcy wystarczyło, aby WWF swój język koncertowy doszlifowuje coraz lepiej.
Najciekawszy koncert imprezy zaprezentował jednak Marcus Fjellström, który zagrał na finał w Centrum Św. Jana w Gdańsku. Jego zróżnicowana, tworzona na żywo porcja elektroniki zwróciła uwagę najbardziej złożoną narracją, wielowarstwową dynamiką i wykorzystanymi środkami - od nagrań terenowych, przez brzmienia midi, syntezatorowe zabawy czy rytmiczne i perkusyjne kaskady. Całość była zobrazowana osobliwymi, wprowadzającymi sporo dystansu wizualizacjami opowiadającymi m.in. o specyfice klaunów czy schematach wspomnianych nagrań terenowych. Najbardziej intensywny a jednocześnie absorbujący uwagę koncert festiwalu.
Zaskoczeniem imprezy okazał się duet Ceglarek/Dybała, którzy umiejętnie budowali swoją muzyczną formę od hałaśliwej, noise'owej magmy, po coraz bardziej zrytmizowaną formę, opartą na nieoczywistej i bardzo oszczędnej dawce bitów i formującej się strukturze. Niestety potencjału nie starczyło na cały koncert i zaledwie pierwsze 20 minut (licznik czasu występu był widoczny na ekranie) zabrzmiało wciągająco i przekonująco. Zrytmizowany set zagrali także Mirt i Ter, którzy oglądani przeze mnie również po raz trzeci w tym roku, zyskali na tym ukierunkowaniu, coraz bardziej rozbudowując swoją sceniczną odsłonę, kierującą się w stronę eksperymentalnego techno, z jednej strony osadzonego w brzmieniu syntezatora modularnego, a z drugiej w nagraniach terenowych. Nienajgorzej zaprezentowałs ię także Gaap Kvlt, chociaż jego set w dośc oczywisty sposób wpisał się w estetykę bliską filmom grozy - budowane dark ambientowe tła i mroczne metaliczne brzmienia na tle pozostałych koncertów nie brzmiały nad wyraz sugestywnie.
Eric Holm, który w ostatnim momencie zastąpił Forest Swords zagral na finał pierwszego dnia, tworząc linearną, narastającą kompozycję, mało jednak wymagającą kompozycyjnie pog względem twórczym - całość była raczej odtworzona z laptopa, pomimo tego że w dużej mierze zbudowana na nagraniach terenowych. Podobnie było w przypadku WO, który poza zniekształceniami zaprogramowanych przez siebie sampli w Kościele Św. Jana stworzył ckliwą, a jednocześnie przynudnawą sentencję bazującą na ambientowych tłach i zarejestrowanych samplach fortepianu. Dosyć oczywiste koncerty zagrali Robert Cirenven, który na początku dość znacząco zaburzył narrację, tłumacząc swój zamysł na muzykę i towarzyszące jej wizualizacje. Maps and Diagrams, który podobno w Gdańsku zagrał pierwszy koncert w ogóle, zaprezentował set bardzo oczywisty, cukierkowy i mało nowatorski, był więc raczej mało atrakcyjnym uzupełnieniem. Ciekawie na tle muzycznych eksperymentów zaprezentowała się Vanessa Gageos, która w formie performance stworzyła noise'ową strukturę, rozplątując się z kolejnych kabli i ich końcówki przytwierdzając do żył kolejnych uczestników imprezy. Było to ciekawe nie tyle pod względem wizualnym, ale właśnie dźwiękowym, co interesująco zainaugurowało festiwal.
Open Source Art interesująco buduje swój muzyczny program. Warto jednak o większe zróżnicowanie go w przyszłości, co mogłoby w ciekawszym stopniu ukazać spektrum muzyki elektroicznej, zarówno pod względem metodologii, wykorzystywanych narzędzi, ale też zróżnicowanego instrumentarium. Zabrakło mi też bardziej awangardowej odsłony tego gatunku (w takiej przestrzeni jak Centrum Św. Jana interesująco mógłby zabrzmieć wszakże Robert Piotrowicz), no i niestety warto przemyśleć miejsca koncertowe - sopocki PGS, na co dzień galeria sztuki, sprawdza się pod względem akustycznym kiepsko jako sala koncertowa, ze szkodą dla muzyki i słuchaczy. OSA wydaje się być w fazie ciągłej ewolucji, jednak jest to rozwój progresywny i warto kibicować tej imprezie, przyglądając się jej w ciągu najbliższych lat.
[zdjęcia: Jakub Knera]