Tomasz Sroczyński dał się poznać, jako niesłychanie utalentowany młody skrzypek występujący z Jerzym Mazzollem, z którym nagrał również bardzo solidną płytę Rite of Spring Variation. Skrzypce w przypadku Sroczyńskiego nie determinują muzyki, jaką wykonuje - są jedynie środkiem wyrazu, który artysta z powodzeniem adaptuje w improwizacji, a także muzyce elektronicznej (świadectwem płyta A Girl with No Heart z zeszłego roku). Marek Pospieszalski to z kolei ceniony sideman, a liczba projektów, w których maczał palce, zważywszy na młody wiek, przyprawia o zawrót głowy – to długa lista od Krzysztofa Knittla, przez Piotra Damasiewicza, aż po Peję.
Dźwięki wypełniające Bareness zostały nagrane w XV-wiecznym kościele, który jako przestrzeń akustyczna jest na albumie doskonale słyszalny – płyta została zrealizowana z wręcz audiofilską precyzją. Brzmienie, jakie młodzi muzycy uzyskali na albumie nie jest jednak archaiczne, a świątynne mury posłużyły jedynie do realizacji złożonej wizji, która ostatecznie przybiera wyjątkowo spójny charakter. Układ kompozycyjny albumu sugeruje postrzeganie zawartej na nim muzyki w sposób jak najbardziej dosłowny, nie odwołując słuchacza do narracji pozamuzycznej – tytuły utworów to po prostu kolejne litery alfabetu od A do J, z dwoma wyjątkami: „II that is seen and unseen” i tytułowego, zamykającego krążek „Bareness”. Pod względem instrumentalnym płyta jest świadectwem naprawdę imponujących umiejętności, a zarazem dużej elastyczności w budowaniu niebanalnego dialogu. Bareness swą złożonością ucieka od tradycyjnie rozumianej kameralistyki. Muzycy w niektóre kompozycje bardzo pomysłowo wpletli elementy elektroniczne, które na przykład otwierającemu utworowi nadały lekkie znamiona nagrania terenowego. Z kolei zapętlając i nawarstwiając motywy akustyczne w „F”, uzyskali bardzo oniryczny, współcześnie brzmiący efekt, którego nie powstydziliby się tacy artyści jak Flying Lotus, czy James Holden. Tytułowa, dziewięciominutowa kompozycja wieńcząca album przypomina soundtrackowe przedsięwzięcia Jonny’ego Greenwooda, którego charakterystyczne brzmienie słyszalne jest również w innych bardziej akustycznych miniaturach. Są to jednak analogie niedosłowne, tropy, które w jakiejś mierze oddają muzyczną esencję albumu, jako zbioru muzyki różnorodnej, dla której głównym spoiwem jest wyobraźnia tworzących ją artystów. Instrumenty w rękach Sroczyńskiego i Pospieszalskiego pokazują bardzo szerokie spektrum brzmień, które artyści układają w zaskakujące konfiguracje, będące zarazem popisami wirtuozerii, wzajemnego wyczucia oraz zmysłu konstruowania tematów.
Bareness zawieszone zostało między tradycją a nowoczesnością z punktem wspólnym w postaci specyficznej melancholii, pewnego medytacyjnego dramatyzmu, obecnego niemalże w każdej improwizacji. Jednocześnie jest to album kryjący mnóstwo sonorystycznych niespodzianek, których wyławianie z kościelnej akustyki jest dodatkową zaletą wydawnictwa. Dojrzała, ambitna, zróżnicowana, a zarazem bardzo spójna płyta. Znakomita wizytówka na tak wczesnym etapie kariery.
[Krzysztof Wójcik]