Świetny debiutancki album grupy Der Father to jeden z pretekstów, aby porozmawiać z Danielem Pigońskim, który wraz z Joanną Halszką-Sokołowską projekt ten stworzył. Kolejnym może być na przykład pierwszy od dawna koncert Polpo Motel, który na tegorocznym Lado w Mieście pokazał, że ten zespół nie tylko istnieje, ale ma sporo nowego materiału. Zapadający w pamięć koncert grupy Nic Dla Mnie (z Sebastianem Pawlakiem) na Sanatorium Dźwięku w Sokołowsku może być kolejnym. Nagrany, lecz niewydany jeszcze album Bye Bye Butterfly (z Olą Bilińską) również. Zapraszamy więc do lektury wywiadu.
Postawiłbym tezę, że jesteś osobą, która ma w zanadrzu najwięcej gotowych płyt w Polsce. Czy wynika to z tego, że rzeczy się przeciągają; że muzykę łatwiej nagrać niż ją potem wydać?
Myślę, że tak – zdecydowanie łatwiej opracować materiał i go nagrać niż go potem wydać. Proces twórczy jest piorunujący, natomiast ten późniejszy, produkcyjno-logistyczny jest dla mnie trudny do ogarnięcia. Cały czas pojawiają się przeszkody, dziwne sytuacje, przez co wszystko wydłuża się w końcowej fazie produkcji. Tak zresztą było od dawna, już z Elektrolotem i albumem nagranym z Marysią Peszek przed jej solowymi sukcesami. Następnie po odejściu Marii, która po projektach z Waglewskimi czy Miasto Manii nie miała już czasu na takie eksperymenty, nagraliśmy drugą płytę Elektrolotu z wokalami Marcina, które to wokale nigdy nie zostały dokończone, choć cała muzyka była gotowa i leży na jakimś dysku. Jednak mam nadzieję, że teraz ta „klątwa” się skończyła, że Der Father zaprzestał ten nieszczęsny okres chomikowania.
Dlaczego udało się właśnie w przypadku istniejącego stosunkowo krótko Der Father?
Ciężko powiedzieć, chyba po prostu wytworzyła się pomiędzy nami jakaś energia i postanowiliśmy działać w sposób bezwzględny, na własną rękę, za własną kasę. Złożyliśmy się z Halszką na wytłoczenie płyty i podjęliśmy radykalne kroki – tak jak wspomniałem, postanowiliśmy wrzucić w to własne pieniądze, nie czekać na jakieś dotacje czy inne fundusze i po prostu działać na własną rękę.
Wake Up to płyta mocno gitarowa, dynamiczna, o mocnej fakturze. Powiedziałbym, że jest rockowa pod względem energii, ale niekoniecznie samego brzmienia. Jak z perspektywy czasu patrzysz na ten album? Czy gdybyś usłyszał go rok temu, kiedy graliście pierwsze koncerty, czy byłbyś zdziwiony jak on brzmi czy może właśnie coś takiego planowaliście od początku?
Zgadzam się, że to dość rockowa płyta. Osobiście marzyłem właśnie o płycie rockowej, jednak nigdy mi to nie wychodziło. Na dobrą sprawę, zaczynałem grać muzykę od zespołu Pustki, którego pierwsza płyta to właśnie rockowe i surowe brzmienia, więc w pewnym sensie ten rock and roll zawsze był we mnie obecny, choć nigdy w życiu nie nauczyłem się grać na gitarze. Wydaje mi się, że to połączenie, które było wynikiem spotkania się z Halszką, dobrze zadziałało, bo staram się dołożyć jeszcze więcej brudu do jej surowości, być jak najbardziej rockowy w swoim brzmieniu. Bardzo dobrze sprawdziło się to latem podczas koncertu z okazji premiery płyty, gdzie nasza muzyka nabrała jeszcze większej mocy dzięki dołączeniu do nas Bartka „Manetka” Tyciński z Mitch & Mitch.
Czy zróżnicowanie pod względem estetycznym różnych Twoich projektów – Polpo Motel, Der Father, Bye Bye Butterfly, Nic Dla Mnie – wynika z tego, że powstają one pod konkretnych ludzi, którzy są zaangażowani w dane przedsięwzięcie?
Dokładnie tak! Współpraca z każdą osobą jest dla mnie źródłem inspiracji, gdzie próbuję się w pewnym sensie nagiąć do niej z pomysłami i wykorzystać potencjał, które daje każde pojedyncze spotkanie. Na przykład Sebastian Pawlak [Nic Dla Mnie – red.] jest bardziej ekstrawertyczny, żywiołowy na scenie, a Ola Bilińska [Bye Bye Butterfly - red.] bardziej schowana, Olga Mysłowska patetyczna, co bardzo lubię. Ale każdy z nas też trochę inaczej postrzega tę muzykę. Ja na przykład chciałem, żeby Bye Bye Butterfly był spokojny, melodyjny i powiedzmy słoneczny. Bardzo słoneczny to on nie jest, ale chciałem jednak wpuścić trochę światła w muzykę. Miałem szkielety tych piosenek kiedy Ola zaczęła wymyślać melodie oraz teksty i dla niej to były piosenki mroczne, w stronę Boskiej Komedii. Wykrzesanie z każdej osoby jej walorów jest strasznie inspirujące, pozwala człowiekowi wyżyć się twórczo dzięki współpracy z tak różnorodnymi osobowościami.
Na tegorocznym Lado w Mieście po raz pierwszy po długiej przerwie zagraliście z Polpo Motel i na dodatek z pierwszej płyty pojawił się bodajże jeden utwór. Reszta to były nowe numery, trochę bardziej żwawe niż te stare. Na jakim etapie jest druga płyta?
Mam nadzieję, że niedługo przystąpimy do miksów i masteringu. Ludzie myślą, że my się pokłóciliśmy, Polpo Motel się rozpadło, itp. itd., co jest kompletną nieprawdą. Tak naprawdę nie możemy się doczekać skończenia i wydania tej płyty.
Akceptujesz w stu procentach teksty, które piszą wokaliści czy poddajecie je pod dyskusję?
Tak, ale daję im całkowitą swobodę, bo kompletnie nie znam się na tekstach. Dla mnie tekst to jest brzmienie całości, utworu, dlatego bardzo trudno było mi się przełamać do zaakceptowania polskich tekstów. Cały czas próbuję się do nich przekonać, bo wydaję mi się, że polskie, czeskie, rosyjskie teksty jakoś nie brzmią w muzyce rockowej. Miałem ciekawą sytuację, że usłyszałem w radiu bardzo fajny riff rockowy, ale w momencie, kiedy facet zaczął śpiewać po rosyjsku wszystko straciło swój urok (śmiech).
Wspomniałeś wcześniej o Nic Dla Mnie i o tym, że Sebastian Pawlak jest ekstrawertyczny. Słuchając tej płyty odniosłem wrażenie, że jest najbardziej „po bandzie” spośród wszystkich Twoich płyt, bardzo przerysowana, prowokująca.
Tam jest dużo śmiechu, przegięcia, świadomego przerysowania. Często ludzie mają problem jak to odebrać: czy to jest na poważnie, czy to tylko jakiś żart. Nawet Halszka, widząc nas po raz pierwszy na naszym koncercie na Chłodnej 25, gdzie graliśmy pierwsze koncerty, miała bardzo niespójne uczucia – chwilami była zachwycona, chwilami miała poczucie zażenowania.
A jakie jest Twoje podejście do Nic Dla Mnie?
Mam totalnie abstrakcyjne poczucie humoru. Momentami bardzo lubię się wzruszać a później się z tego samego śmiać i właśnie taki jest ten projekt – momentami mnie wzrusza, momentami żenuje. Raz nie traktuję go poważnie, raz podchodzę do niego totalnie serio.
Dla mnie jest to gra konwencją. Przypuszczam, że gdybyście trochę odpuścili przy tekstach, to ktoś mógłby powiedzieć, że jesteście takim drugim UL/KR. Jednak u Was teksty i formy są często tak prowokacyjne, że gdyby ktoś zdecydowałby się puścić Nic Dla Mnie w radiu, to mógłby spodziewać się telefonów od oburzonych słuchaczy.
Mieliśmy bardzo zbliżoną sytuację we Wrocławiu w teatrze Capitol, gdzie po naszym koncercie został napisany list do dyrektora teatru, że to jest gwałt na kulturze (śmiech). Mieliśmy z tego totalną podjarę, że po prostu gwałcimy kulturę (śmiech). Jednak nie przesadzajmy, w tych czasach Nic Dla Mnie nie jest jakimś ekstremalnym projektem, jest raczej rodzajem specyficznego żartu.
Nic Dla Mnie wydaje mi się tak jakby na drugim biegunie niż Polpo Motel, zwłaszcza na żywo, kiedy Nic Dla mnie ma silny element performatywny, podczas gdy Polpo Motel jest niemal dystyngowany. Co Ty na to?
To prawda, ludzie podczas koncertów Polpo nie szaleją, są raczej zdystansowani, sama Olga wytwarza taką aurę chłodu, która osobiście bardzo mi się podoba. Natomiast Sebastian totalnie kupuje publiczność, jest uwielbiany przez ludzi, którzy się wkręcą się w to, co robimy. Nie wszyscy bywalcy teatru Capitol we Wrocławiu się wkręcają (śmiech). Po koncertach bardzo często padają pytania o płytę, jednak nie wydaliśmy jej do tej pory, bo żadna wytwórnia tego nie chce.
Dlaczego?
Dlatego, że jest to właśnie zbyt „po bandzie”, że nie wiadomo, co z tym zrobić, jak to „opakować”. Nawet w Lado jest podział – Szamburski i Masecki są wielkimi fanami, na koncertach śpiewają teksty, a Macio z Manetką po prostu nie mogą na to patrzeć i wychodzą (śmiech). Jednych i drugich doskonale rozumiem, bo sam bym nie widział, co o takim koncercie miałbym myśleć (śmiech).
Jakie są dalsze plany po ukazaniu się płyty Der Father? Przecież płyty pozostałych projektów są prawie lub zupełnie gotowe?
Dla mnie tak naprawdę najważniejsze jest granie koncertów, kocham to, choć ciągle się potwornie denerwuję. Ale i tak to uwielbiam i chciałbym mieć te płyty głównie po to, żeby móc grać więcej koncertów. Na festiwale na przykład bez płyty ciężko się dostać, nawet jeśli płyta jest dziś trochę takim gadżetem. Jak to wygląda z Nic Dla Mnie to już powiedziałem, więc może wydamy tę płytę w małym nakładzie ręcznie robionych CD-Rów, czy coś w tym stylu. W przypadku Polpo Motel musimy zrobić jeszcze mastering, mixy i chcemy dograć jeszcze trzy/cztery nowe utwory, więc pod koniec tego roku albo na początku przyszłego album powinien się ukazać. Na Bye Bye Butterfly na razie nie mam pomysłu, gdzie to wydać, gdzie takie pejzażowe piosenki pasują. Przy okazji chciałbym podkreślić, że bardzo dużo pięknych rzeczy do Bye Bye Butterfly wniósł Maciej Cieślak, który nas nagrywał, ale też robił miksy, dograł trochę instrumentów, zaproponował parę rozwiązań. To był wysublimowany proces, inny niż moje przyzwyczajenia. Ja najchętniej nagrywałbym na kaseciaka i byłbym przeszczęśliwy. Jest taki zespół Dirty Beaches, który jest dla mnie ideałem brudnych nagrań tworzonych w warunkach domowych, ale wiadomo, że trzeba trochę zejść na ziemię, bo takich nagrań nikt nie puści. Nagrywając Der Father byłem za to pod dużym wpływem Swans, ich filozofii do nagrywania muzyki i bałem się, że trochę „ukradnę” ich podejście do tego, co robią. Mam nadzieję, że udało się nam jednak znaleźć własną ścieżkę.
A kiedy zrobisz projekt solowy?
Na stare lata. Bardzo chciałbym sam śpiewać, nawet w miarę trzymam tonację i nie fałszuję, ale nie znoszę barwy swojego głosu. To jest zresztą dość częste, to trzeba jakoś przełamać, ale w moim przypadku – jeszcze nie teraz.
[Piotr Lewandowski]