polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Marissa Nadler  July

Marissa Nadler
July

Dzięki July Marissa Nadler dołączyła do grona moich ulubionych, obok Josephine Foster i Anais Mitchell, żeńskich głosów na współczesnej scenie folkowej. Mimo, że od samego początku muzyce Nadler towarzyszy spory bagaż emocji, to na July Amerykanka nie popada już w wyblakły sentymentalizm, który momentami raził na poprzednich płytach. „Debiut” w wytwórni Sacred Bones Records to raczej wycieczka w klimaty Blue Joni Mitchell czy pierwszych nagrań Leonarda Cohena i próba wypracowania brzmienia, gdzie to najmniejsze detale decydują o odbiorze. I należy od razu zaznaczyć, że Nadler udało się tego dokonać w sposób fenomenalny. Zrezygnowanie z teatralności i położenie głównego akcentu na dźwięki gitary akustycznej oraz aranżacje smyczkowe powoduje, że July po prostu czaruje swoimi urokiem oraz wprowadza w niemal hipnotyczny trans. Muszę jednak przyznać, że początkowo miałem niemały problem z „wejściem” w tę płytę, z odkryciem tego uroku, lecz z każdym kolejnym przesłuchaniem przekonywałem się, że mam do czynienia z rzeczą wyjątkową, także nie zrażajcie się po pierwszym odtworzeniu, bo July to album, któremu na pewno trzeba dać szansę. Nawet za cenę poświęcenia trochę więcej czasu. Szczera i przepiękna płyta, o czym na pewno będzie można się przekonać osobiście 15-ego października w Warszawie.

[Mateusz Nowacki]