Ukryte Zalety Systemu to wrocławska grupa, której pierwsza płyta ukaże się 9 lutego nakładem Anteny Krzyku i jest to bardzo mocny debiut. Chłodny i ostry brzmieniowo, zapadający pamięć tekstowo, porywający kompozycyjnie. Zapraszamy do lektury wywiadu z UZS.
Jeśli ktoś chce zabukować Wasz koncert to może od razu przeczytać w opisie: „muzyka UZS stanowi syntezę estetyki postpunkowej, zimno- i nowofalowej.” Czy gdy zaczynaliście grać, to właśnie z zamysłem na taką syntezę?
KAROL: Ogólna idea była już w czerwcu 2013, kiedy założyliśmy zespół. Wcześniej graliśmy ze sobą dość długo, ale nie przyniosło to efektów w postaci chociażby paru nagrań. Zaczynaliśmy grać z takim założeniem, że w końcu musimy zrobić całe, gotowe numery z mocnym elektrowerblem, gitarą w stylu Andy'ego Gilla i falowym, momentami nawet funkującym basem – to wszystko miało być wzbogacone zimnymi klawiszami i akcydentalnie elektroniką.
ŁUKASZ: No tak, mniej więcej tak to sobie wyobrażaliśmy, plan był minimalistczny i oparty na w sumie jednym podstawowym założeniu: uniknąć pułapek, które rozłożyły na łopatki nasze poprzednie granie. Czyli kondensować, nie improwizować godzinami, rozwijać kawałki w oparciu o czytelne struktury i dwa wokale, maksymalnie wyzyskać możliwości tria poszerzonego o pad i klawisze; a kierunek, w jakim ma to iść, był raczej jasny. I można go tak opisać z perspektywy czasu.
Gdy widziałem Was na listopadowym koncercie, zrobiło na mnie wrażenie jak dopracowana, kompletna jest forma – od brzmienia i barw, przez kompozycje po teksty. Album też robi takie wrażenie. Czy gdybyście na pierwszej próbie usłyszeli album w jego ostatecznej formie, to bylibyście czymś na nim zdziwieni, czy raczej zadowoleni z realizacji założonego już wtedy celu?
ŁUKASZ: Brzmienie zespolłu ustaliło się już na pierwszych próbach, razem z pierwszymi kawałkami, które zresztą są na płycie. Materiał, który zarejestrowaliśmy w styczniu 2014, powstał w ciągu sześciu miesięcy od założenia zespołu. Każda kolejna rzecz po prostu wynikała z tego, co już udało nam się wypracować. A w ciągu tych paru miesięcy między nagraniem a ostatecznym miksem wpadliśmy na kilka pomysłów realizacyjnych, które dodały tu nowych kontekstów i powiązały cały materiał, tworząc z niego tę właśnie płytę. Fakt, zadziwiliśmy się parę razy podczas produkcji płyty, i to jest przyjemne zdziwienie – cały ten ciąg zdarzeń to proces, w którym dowiadujesz się paru rzeczy i poszerzasz arsenał na przyszłość.
ARTUR: Nie bylibyśmy zdziwieni kompozycjami – gralibyśmy jak my. Ale być może bylibyśmy zdziwieniu nowymi wymiarami, o jakie produkcja rozszerzyła naszą muzykę.
Czy moglibyście powiedzieć, o jakie pomysły realizacyjne chodzi? Np. monodeklamacje cytatu z Baumana w „Czasie wypłaty” i wygasający elektroniczny finał tego numeru?
ARTUR: Akurat finał „Czasu wypłaty” nie powstał w trakcie produkcji, wyniknął w bardzo naturalny sposób już jako część pierwotnej kompozycji.
ŁUKASZ: Ale ten fragment z Baumanem tak; chcieliśmy w ten sposób odnieść się do naszej lokalnej, wrocławskiej sytuacji. Poza tym np. końcówka „Planety map”, która powstała jakby w odpowiedzi na ostatnie słowa kawałka, czy „Twoja ulica już niedługo”, podszyta tymi warstwami dubowych burknięć, warkotów i bulgotów. Nagraliśmy też chór i kilka dźwięków miasta, które wtopiły się, czasem niezauważalnie, w niektóre miejsca wybranych kawałków. Ta zabawa przebiegała na linii zespół – Piotrek Zabodzki, który robił miks, i też proponował nam rozwiązania brzmieniowe – np. ten dub, o którym mówiłem, to jest jego pomysł. Siedzieliśmy w studio, ciekawi, o co mu chodzi, aż po jakiejś godzinie kręcenia gałkami wyłoniły się te niepokojące bulgoty jak z kanalizy – świetne! W ogóle Piotrek, Korg i zepsuty dilej mają ważny udział w kształtowaniu brzmienia płyty. A wiadomo, że tu poza całościowymi pomysłami chodzi o szereg detali, które finalnie odpowiadają za atmosferę, komunikatywność itp.
Album ma dobrą narrację i dramaturgię, świetnie rozłożone akcenty, jak to się mówi – tworzy spójną całość. Podoba mi się ta niby-klamra stworzona motywem przenośnej pamięci w pierwszym i ostatnim utworze. Czy rezygnowaliście z jakiś utworów bo nie pasowały do reszty i do całości, czy raczej na etapie produkcji staraliście się to co zostało zarejestrowane powiązać ze sobą?
ARTUR: Kawałków było tyle ile trzeba i już przed nagraniem były pomysły na ich pospinanie. Natomiast kolejność utworów to była niezła łamigłówka. Z wielu możliwości akceptowalny był tylko jeden układ - właśnie ze względu na dramaturgię, tempo, nastroje. Było sporo konstruktywnej dyskusji na ten temat.
ŁUKASZ: No, to są wszystkie kawałki, które w ogóle zrobiliśmy do momentu nagrania. A to, że powstawały w krótkim czasie, wzajemnie na siebie oddziaływując, sprawia, że np. niektóre wątki migrują pomiędzy tekstami, i istotne było dla mnie to, żeby dobrze rozłożyć akcenty i na bazie tych różnych powiązań stworzyć nadrzędną całość.
Co jest teraz dla Was najbardziej atrakcyjne w post-punku czy nowej fali? Do czego wracacie najczęściej? Czy są jakieś zespoły, które teraz się zajmują jednym albo drugim (albo czymś po środku) w sposób, który jest dla Was ciekawy?
KAROL: Dobrymi znanymi mi kapelami, które obecnie grają w Polsce, są na przykład Schrottersburg, Kandahar czy Różewie z Wrocławia (podobnie jak my i Kurws – które też bardzo lubię – związane z Centrum Reanimacji Kultury). Mam parę ulubionych płyt, które są chyba ulubionymi płytami wszystkich (np. „Nowa Aleksandria” Siekiery) i jeśli wracam do jakichś, to właśnie do nich. Ponadto mógłbym tutaj wymienić takie zespoły jak Horrid Red, Teenage Panzerkorps, Rank-Xerox, Gang of Four, The Fall.
ŁUKASZ: Dla mnie na pewno niemiecka fala, (wczesne) Abwärts, efemeryczne zespoły typu X-Quadrat czy Die Kapazität; brytyjski postpunk ’80, w którym ciągle odkrywam coś zajebistego, np. the Cravats czy Rema-Rema. Dużo jest tych starych zespołów. A jeśli chodzi o współczesne, to choćby Good Throb, Rank-Xerox, Primary Colors, Multiple Man, Sleaford Mods, francuskie Dictaphone czy The Dreams, bo każdy z nich sięga do trochę innych tradycji: powykręcany dubpunk, postindustrial, anarchopunk, skundlony krautrock, darkwave... Najciekawszy wydaje mi się moment, kiedy spotykają się tu różne odniesienia i wszystko zaczyna żyć własnym życiem.
ARTUR: Dla mnie Gang of Four jest kwintesencją tego co lubię w post-punku. Brutalne, połamane, rytmiczne riffy gitarowe, uproszczone akordy jak u drFeelgood’a, funkowy bas, zdekonstruowany rytm, cisza jako anty-solówka i równouprawnienie wszystkich instrumentów. Potem na przykład The Rapture wykorzystało tę disco-punkową estetykę, ale myśle, że jeszcze wiele da się z tego wyciągnąć poprzez rozbicie na części i poskładanie czegoś nowego.
Czy nie obawiacie się trochę zaszufladkowania Waszej płyty przez pryzmat odniesień stylistycznych czy wręcz potraktowania jej jako swoistego tribute’u dla lat minionych?
KAROL: Nie boimy się. Nie czujemy się epigonami ani w warstwie muzycznej, ani tekstowej. Oczywiście nawiązania istnieją, ale to co robimy nie ma być jedynie bardziej lub mniej wierną i udaną kopią tego, co działo się w muzyce w latach 80.
ŁUKASZ: Dla mnie to są żywe sytuacje, wynikają z tego, co lubię w muzyce, i z tego, jak inpiracje nas wszystkich przekładają się na grę zespołu. Który działa w 2015 roku i to jest jego podstawowa perspektywa, zakorzenienie w dzisiaj. Odniesienia są oczywiste, ale i tak wszystko zależy od tego, czy w tym porównywaniu znajdzie się ich więcej niż tylko, bo ja wiem, Siekierę.
Wasza muzyka kojarzy mi się trochę z Niweą, w tym, że czerpie z nowo- czy zimnofalowych wątków, choć oczywiście inaczej. Wojtek Bąkowski powiedział kiedyś w wywiadzie dla nas, że „brzmienia nowofalowe, oczywiście odświeżone, trafiają do kolejnego pokolenia i czasy są podobnie romantyczne, jak lata 80-te.” Co Wy na to? Czy też wyczuwacie wspólny dla obu okresów romantyzm, czy coś innego?
KAROL: Nie sądzę, aby idea czy atmosfera „romantyzmu” była wspólna dla lat 80. i chwili obecnej. „Romantyzm” lat 80. być może związany był z buntem przeciwko panującemu ustrojowi, władzy, partii, itp. Wtedy tożsamości budowane były bardziej na zasadzie opozycji „my” – „oni”, co sprawiało, że były one bardziej przejrzyste i określone niż obecnie. Mit romantycznego buntownika przybierał różne formy, oficjalne i nieoficjalne, jawne i ukryte, młodzieżowe i „dorosłe”, kulturowe i subkulturowe. To wszystko rzutowało na ówczesną muzykę i teksty, zarówno w mainstreamie jak i w undergroundzie. Teraz, jak sądzę, buntowników już nie ma, albo funkcjonują jedynie w subkulturowych gettach lub politycznych niszach, bo nie ma już też tak jasnych opozycji „my”/„oni”. Jeśli już są jakieś większe narracje, to w Polsce ogniskują się wokół radykalnie narodowych i religijnych idei, z którymi nie chcę mieć nic wspólnego. Nie jesteśmy romantycznymi buntownikami. Muzyka i teksty UZS są raczej wyrazem bezsilności i zagubienia. Nasze teksty w większości dotyczą tego, co ogólne, a nie jedynie jednostkowe; nie interesuje nas świat postrzegany tylko oczami jednostki.
ARTUR: Nie widzę żadnego romantyzmu w naszych czasach. Wszystko jest skomplikowane, trochę nijakie, nie ma zdefiniowanego obiektu buntu. A do tego coraz wyraźniejsza polaryzacja lewej i prawej strony widoczna w natrętnych fejsbookowych kampaniach.
W Waszych tekstach jest sporo społecznej obserwacji, ale ubranej w niedopowiedzenie, czasem sarkazm – czy to dla Was wartości w tekstach, których generalnie poszukujecie? Czy są jacyś autorzy tekstów, których szczególnie cenicie?
KAROL: Szczególnie cenię teksty Marcina Pryta i niektóre teksty Kuby Wandachowicza. Wiersze Broniewskiego i Majakowskiego. Dystans i sakrazm mogą być wartością i mogą czemuś służyć, ale chyba my, jako UZS, nie wiemy ze stuprocentową pewnością, czemu miałby służyć. Z jednej strony nasze teksty nie są nihilistyczne, ale z drugiej strony nie jest to twórczość w pełni i jednoznacznie zaangażowana. Może raczej coś/kogoś pokazujemy, niż jednoznacznie krytykujemy, co – moim zdaniem – widać np. w „Czasie wypłaty” lub „Samotności ankietera”.
Dla mnie Wasza płyta jest jedną z niewielu „kryzysowych”, czy może „pokryzysowych” płyt, jakie powstały w ostatnich latach (i jakie słyszałem oczywiście). Mam tu dwa pytania. Pierwsze, czy dla Was też to co gracie to też jest „kryzysowa” muzyka? Drugie, czy Waszym zdaniem idea muzyki protestu / kontestacji politycznej jest ciągle aktualna, czy może się wypaliła?
ŁUKASZ: A Pożegnanie ze światem 19 Wiosen? Dla mnie jedna z najlepszych płyt ostatnich lat, uderzająca nie całkiem pesymistycznym poczuciem nadchodzącej katastrofy. Rzecz mocno kryzysowa, chociaż nie chodzi w niej o objawowe opisanie kryzysu ekonomiczno-społecznego ostatnich lat. Może trzeba wszystko rozwalić, żeby dało się cokolwiek zacząć – i stąd taki desperacki apokaliptyczny taniec? Pytanie też, czy sposób wyrażenia problemów wykraczających poza osobiste musi się sprowadzać do czytelnej kontestacji, do tego skonwencjonalizowanego przecież języka protestu? Oczywiście nie chodzi o to, żeby całe to pole oddać Pawłowi Kukizowi i innym ludziom z wiadomej opcji polityczno-historycznej, którzy w Polsce je chyba zawłaszczają. Ani tym samym o sprowadzenie idei protestu do banału. Raczej o nietworzenie wygodnej pozycji, z której da się bezpiecznie wskazywać i perswadować. Dla mnie ważniejsze jest opowiedzenie pewnych mikrosytuacji, których konsekwencje odczuwają moi sąsiedzi, rówieśnicy, rodzice – współokatorzy w tym miejscu globu – w sposób, który nie zwalnia nikogo od wątpliwości. Nie wszystkie problemy da się sprowadzić do sfery politycznej, ale na pewno wiele z nich da się ująć w życiowej perspektywie np. mieszkańca Nadodrza. Zamiast „muzyki protestu” wolę muzykę świadomej obserwacji i wrażliwości zaangażowanej w rzeczywistość.
KAROL: Nie wiem, czy potrafię odpowiedzieć na te pytania. Być może ostatnie dwadzieścia kilka lat to sytuacja kryzysowa. Zależy też, jaki kryzys mamy na myśli. Niektóre kryzysy wydają się całkiem pożądane (np. kryzys „tradycyjnych wartości” lub kryzys, z jakim boryka się porządek kapitalistyczny). Oczywiście wszystko to wpływa na nasze położenie ekonomiczne, kulturowe, itp. Jeśli zgodzimy się, że nasze piosenki tego dotyczą, to możemy powiedzieć, że gramy „kryzysową” muzykę. Wydaje się, że w naszej rzeczywistości nie jest najlepiej z ideą społecznej zmiany – nie potrafię jednak powiedzieć, czy taka sytuacja generuje potrzebę muzyki zaangażowanej politycznie. Być może.
Polityka w muzyce Was interesuje (i kiedy) czy raczej drażni?
ARTUR: Mnie polityka w muzyce drażni. Wolę tworzenie ogólnego klimatu, szerszego niż jakiś konkretny kontekst. Zresztą myślę, że ta muzyka wynika z naszych doświadczeń, z tego kim jesteśmy, gdzie żyjemy.
KAROL: Zależy jakie treści polityczne są przekazywane. Niektórych z nich po prostu nie akceptuję i wtedy mnie drażnią. Drażnią mnie również teksty w zbyt dosłowny czy pobieżny sposób komentujące panujące realia społeczne, polityczne czy kulturowe. Nie wiem, czy potrafię podać w polskiej muzyce jakieś przykłady tekstów „zaangażowanych”, które nie zahaczałby o pop-anarchistyczną „walkę z systemem” lub były czymś więcej niż tylko głosem jednej sprawy, albo nie ograniczały się do lumpenproletariackiej kontestacji, że nie ma wina, nie mam pracy i najlepsze są zadymy lub Bieszczady.
[Piotr Lewandowski]