Od premiery N panie z Nisennenmondai operują już w tak zaawansowanym minimalizmie, że zredukować formę bardziej bez utraty sensu byłoby im trudno. Podobnie rzecz się ma z zestawem perkusyjnym. Ich koncerty od około półtora roku wyglądają w miarę podobnie, ale zmieniają się proporcje między czystym rytmem, basowym pulsem oraz warstwami zgrzytu i hałasu. Tym razem tych zgrzytów było trochę więcej niż na ubiegłorocznych koncertach. I bardzo dobrze. Ascetyzm i mechaniczność tego zespołu są imponujące, ale paradoksalnie bardzo ludzkie - ich rytmy i tempa jakoś naturalnie komunikują się z organizmem odbiorcy, w tych zgrzytach zaś można się zatopić. Duże znaczenie dla odbioru ich muzyki ma dźwięk jako taki - w Kulturalnej Nisennenmondai zabrzmiały doskonale, miały klarowny dźwiękowy plan, wyrazistość i pełnię brzmienia wszystkich instrumentów. Świetny koncert. Równocześnie, to już czwarty ich występ po premierze N, po którym się zastanawiam, jak może wyglądać kolejny krok po zupełnym przepracowaniu tego materiału i stylu - i nadal nie wiem.
[zdjęcia: Piotr Lewandowski]