Co prawda pierwsza europejska trasa Vijay Iyer Trio po premierze Break Stuff była dość krótka, ale w pierwszych minutach koncertu wyczuwalne było swoiste zmęczenie. Na szczęście później, gdzieś od "Hood", zniknęło ono na rzecz charakterystycznego dla grupy, zrytmizowanego, nieustannie ewoluującego i nieustannie wymagającego uwagi grania. Na trwającą ponad półtorej godziny zasadniczą część koncertu złożyły się trzy bloki, w każdym z nich znalazło się kilka utworów zlewających się w całość. Nowy materiał dominował, pierwszy utwór z Accelerando ("Human Nature") pojawił się na otwarcie trzeciego bloku, a w sumie pojawiły z niej się dwa, może trzy kompozycje. W rezultacie, "Human Nature" było jedynym wyraźnie popowym nawiązaniem w trakcie całego koncertu. Tak jak na koncertach po Accelerando zespół nie grał już w ogóle np. "Galang", tak teraz nie wraca już do np. "The Star of a Story". I bardzo dobrze, bo w zestawieniu z nowym, bardziej zawiłym i cierpliwym melodycznie materiale, tamte utwory wręcz odwracałyby uwagę. Gdy zespół już się rozkręcił, idealnie widać było jego największe zalety - olbrzymie zgranie i potężny margines swobody pozostawiony w ramach struktur, przy równoczesnym kapitalnym wykorzystaniu tychże struktur. Najbardziej uderzająca jest chyba swoboda perkusisty Marcusa Gilmore, rozpinającego rytmiczną sieć, między węzłami której może wydarzyć się absolutnie wszystko i co kilka sekund co innego. Doskonały koncert. Czekam na kolejny występ w Polsce tego tria, które jest dla mnie najciekawszym working bandem współczesnego jazzu.
[zdjęcia: Piotr Lewandowski]